„Budda”, czyli epicki film biblijny po japońsku

Fakt, że japońska kinematografia wywierała wpływ na zachodnie kino, jest dość dobrze znany, głównie za sprawą fali remake’ów japońskich filmów z początku XXI wieku. Kwestią mniej znaną – i właśnie dlatego zwracam na nią uwagę, kiedy tylko mogę – jest to, że niemal od początku istnienia japońskiej kinematografii tamtejsi filmowcy chętnie czerpali z zachodniego kina.

Dziś chciałbym Wam napisać kilka słów o szczególnym przypadku, mianowicie: sięgnięcia przez wytwórnie Daiei po formułę epickiego filmu biblijnego.

No wiecie – nawet jeśli nie kojarzycie ich z formułą gatunkową (bo ta de facto nie funkcjonuje od lat 60. XX wieku), to z pewnością znacie, choćby ze słyszenia, takie filmy jak Szata (The Robe, 1953, Henry Koster), Dziesięcioro przykazań (The Ten Commandments, 1956, Cecil B. DeMille), Ben Hur (Ben-Hur, 1959, William Wyler) czy Król królów (King of Kings, 1961, Nicholas Ray).

Epicki film biblijny to nic innego jak superprodukcja z fabułą zaczerpniętą z Biblii lub elementami wczesnochrześcijańskimi (np. nawrócenie bohatera na chrześcijaństwo lub prześladowania chrześcijan w starożytnym Rzymie). Filmy te można różnie oceniać, nie sposób jednak odmówić im popularności, zwłaszcza w latach 50. XX wieku. I właśnie dlatego formułą zainteresowała się wytwórnia Daiei, mająca wówczas spore ambicje eksportowe.

No dobra, ale jak tę formułę można przenieść na grunt japońskiej branży filmowej? – zapytacie. I całkiem słusznie, bo pozornie to się nie klei. Receptą Daiei było zaadaptowanie jej do opowieści o życiu Buddy. Tak. Tego Buddy. Mhm. Z Indii. Tak, tak. Japończycy grają w tym filmie Indusów. Co nie jest akurat rzeczą szczególnie dziwną, bo wcześniej i później wcielali się w japońskich produkcjach także m.in. w Brytyjczyków czy czarnoskórych mieszkańców wyspy, na której żył King Kong.

Seans Buddy (Shaka, 1961, Kenji Misumi) był dla mnie ciekawym doświadczeniem właśnie ze względu na to, że jego twórcy dokonali przeniesienia formuły epickiego filmu biblijnego niemal w proporcjach 1:1 – począwszy od warstwy technicznej (obraz szerokoekranowy w technologii Super Technirama 70 i Technicolor), przez samą skalę przedsięwzięcia (ogrom statystów i spektakularne dekoracje), po motywy tematyczne (choćby prześladowania wyznawców Buddy, w oczywisty sposób kojarzące się z prześladowaniami chrześcijan w amerykańskich filmach biblijnych). Nie zabrakło nawet mniej oczywistego, acz istotnego, aspektu epickiego filmu biblijnego w postaci skąpo odzianych kobiet – twórcy filmu mieli tu znacznie większe pole swobody ze względu na umiejscowienie jego akcji w Indiach.

Jeśli zdecydujecie się na seans Buddy, zastanówcie się przed nim, co kojarzy się Wam z filmami w stylu Ben Hura czy Dziesięciorga przykazań, i podczas oglądania szukajcie odpowiedników tych elementów. Dobra zabawa gwarantowana.

Przygotowując ten wpis, długo zastanawiałem się, jaki fragment filmu Wam pokazać, w końcu jednak uznałem, że dla zilustrowania tego, o czym piszę, lepiej będzie sięgnąć po większą liczbę kadrów.

Na marginesie: Miłośników kaijū eiga może zainteresować to, że na potrzeby realizacji Buddy w Daiei utworzono wydział efektów specjalnych, który później pracował przy filmach o Daimajinie i Gamerze.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 11 lutego 2021 roku.

Dodaj komentarz