„Szalony Musashi”… nie zachwyca

Wyznam Wam, że jestem absolutnym frajerem, jeśli chodzi o mastershoty. Gdy ktoś doniesie mi, że jakieś film zawiera scenę lub jej dłuższy fragment w jednym ujęciu, zaraz pędzę go sprawdzić. Zawsze! No, zazwyczaj, bo wciąż czeka mnie akcyjniak z Chrisem Hemsworthem, którego jakiś czas temu polecał mi niezrównany redaktor Przemek Pawełek, ale jakoś nie mam serca.

Mam też ogromną słabość do Taka Sakaguchiego, odkąd wieki temu zobaczyłem go po raz pierwszy w Versus (2000) Ryūheia Kitamury. Co prawda nieraz się na tej słabości przejechałem – patrzę na ciebie, Yakuza Weapon (Gokudō heiki, 2011, Tak Sakaguchi, Yūdai Yamaguchi) – no ale nic nie poradzę. Lubię gościa.

No więc, kiedy usłyszałem, że Yūji Shimomura (który w choreografię walk zdecydowanie umie) zrobił z Takiem Sakaguchim film Szalony Musashi (Kyō Musashi aka Crazy Samurai Musashi, 2020), zawierający ponad siedemdziesięciominutową scenę walki Musashiego Miyamoto z – w zależności od tego, którym materiałom promocyjnym zaufamy – 400 lub 588 przeciwnikami… No, musiałem sprawdzić.

I sprawdziłem. I się rozczarowałem. Doceniam koncept. Doceniam to, jak Shimomura i spółka wszystko rozplanowali, i że udało im się przy okazji parę razy kadr ładnie skomponować. Przede wszystkim zaś doceniam kondycję i koordynację Sakaguchiego, bo faktycznie chodzi przez te 75 minut, siekąc mieczem na lewo i prawo, odsapując tylko w momentach dość naturalnie wynikających z przedstawionej sytuacji (tu Musashi napije się wody, tam przycupnie po wyrżnięciu kolejnej fali przeciwników).

Tyle tylko, że nie wiem, po co to wszystko (poza możliwością promocji filmu tagline’em400 vs 1 in a single take”). Dla miłośników mastershotów jest to zbyt toporne, bo fajnych ruchów kamery i ciekawych kompozycji zbyt wiele nie ma. Koneserzy widowiskowych choreografii walk też raczej będą zawiedzeni. A całość nuży, bo w gruncie rzeczy to filmowy odpowiednik longplaya chodzonego mordobicia – Musashi naparza generycznych przeciwników, zbiera itemy regenerujące kondycję, naparza generycznych przeciwników, naparza bossa, i tak w kółko. Po dziesięciu minutach można przełączyć na potrójną prędkość odtwarzania i nic się nie straci. Szkoda.

W oryginalnym wpisie na fanpejdżu umieściłem dwuipółminutowy fragment filmu – jeśli go obejrzycie, to tak, jakbyście widzieli prawie cały film. Kto wie? Może jednak kogoś zachęci do sprawdzenia całości.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 16 października 2020 roku.

2 myśli na temat “„Szalony Musashi”… nie zachwyca

  1. A mnie się wszystko podoba. Kamera bez artyzmu, raz patrzysz z perspektywy bohatera (gry w która grasz), a raz z perspektywy wrogiej (jakbyś był jednym z przeciwników). Walka nie nudzi, bo uważny widz nagradzany jest od czasu do czasu pokazem niezwykłej techniki, np. zwodu, siły połączonej z prędkością itp. Narastające zmęczenie bohatera zagrane/niezagrane 😉 doskonale. Fabuła podzielona na prolog, główna akcję i epilog. Pomysł na strukturę gry z levelami i bossami to dobry strzał. Wreszcie najlepsze: one take. Jedno mnie razi. Ten tytuł. Po co trn „szalony”? Głupie, o ile wierne oryginałowi.

Dodaj komentarz