Z archiwum złego dziennikarstwa kulturalnego: wPolityce.pl o „Cannibal Holocaust”

Kilka tygodni temu magia internetowych odnośników zwiodła mnie (nie pytajcie, jaką drogą, ponieważ, jak to w internetach, nie jestem w stanie jej odtworzyć) do tekstu poświęconego sławetnemu filmowi Cannibal Holocaust (1980, Ruggero Deodato), opublikowanego w dziale kulturalnym portalu wPolityce.pl.

„O, ciekawe, że w takim miejscu o takim filmie piszą” – pomyślałem i zabrałem się do lektury. W pierwszej połowie tekstu same standardy: że brutalny, że kultowy (tu „legendarny’), że Blair Witch Project, że zakazywany, w końcu zaś, że może po brutalną fasadą kryje się jakieś przesłanie. Wszystko to znamy. W drugie połowie tekstu wkracza interpretacja. I tu robi się ciekawie.

Autor tekstu pisze:

„Z jednej strony mamy do czynienia z brutalnością stosowaną przez lokalne plemię, która stanowi naturalny odruch o charakterze egzystencjalnym – pozwala przetrwać w trudnych warunkach. Z drugiej – widz doświadcza trudnych do zracjonalizowania aktów agresji ze strony naukowców, którzy stosują ją wobec napotkanego plemienia. Dopuszczają się m.in. gwałtów czy podpalenia wioski. W tym przypadku przemoc nie może znaleźć wytłumaczenia w tradycji czy też w wychowaniu. Zachowanie ekipy eksploracyjnej może być tłumaczone jako niemożność zrozumienia zasad rządzących „prymitywną” społecznością, co doprowadza do chęci narzucenia hegemonicznego dyskursu o charakterze racjonalnym, który górowałby nad etnosem kierującym się innym system wartości. Systemem niezrozumiałym dla przedstawicieli zachodniego dyskursu naukowego. Można uznać, że przemoc i agresja ze strony naukowców jest formą konfrontacji z obcym światem, którego nie są w stanie zrozumieć i właśnie dlatego – w desperackim akcie – dokonują jego symbolicznej anihilacji”.

Wykładnia ta nie ma nic wspólnego z dominującą (a właściwie: jedyną) interpretacją filmu i wypowiedziami reżysera na jego temat. Nie to jednak stanowi tu problem – od dawna przychylam się do poglądu, że w tekstach kultury ciekawsze od nich samych (a tym bardziej deklaracji twórców, co chcieli w nich przekazać) jest to, co robią z nimi odbiorcy; a próba odczytania Cannibal Holocaust po linii takiego portalu, jak wPolityce.pl, do tego w Polsce 2013 roku, sama w sobie jest interesująca. Choć więc z zaproponowaną w tekście interpretacją się nie zgadzam, byłbym skłonny pokiwać nad nią ze zrozumieniem głową, bo, wiadomo, każdy czyta teksty kultury na swój sposób i kim ja jestem, żeby mówić ludziom, jak mają odbierać to, co oglądają… gdyby nie jeden szkopuł.

Otóż – w grupie, która dokonuje na tubylcach aktów agresji, nie ma żadnych naukowców („naukowcy”, w znaczeniu – jeden antropolog, pojawiają się w dżungli później). Aktów tych dokonuje ekipa filmowa i to nie dlatego, że chce narzucić prymitywnej społeczności „hegemoniczny dyskurs o charakterze racjonalnym”, lecz dlatego, że przybyła „w dzicz” z zamiarem zarejestrowania sensacyjnych, brutalnych materiałów.

Teksty kultury można interpretować, jak tylko dusza zapragnie, wypadałoby jednak trzymać się podstawowych faktów z zakresu ich zawartości. Tu raczej nie wyszło.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 28 października 2017 roku.

Dodaj komentarz