[Recenzja] „Berlin”

Polskim miłośnikom komiksu Mark Van Oppen, skrywający się pod pseudonimem Marvano, znany jest przede wszystkim jako długoletni współpracownik Joe Haldemana. Belgijski ilustrator i amerykański pisarz science-fiction wspólnymi siłami przenieśli na karty komiksu dwie najsłynniejsze powieści tego drugiego – Wieczną Wojnę i Wieczny Pokój oraz stworzyli serię Dallas Barr będącą rozwinięciem uniwersum wykreowanego na potrzeby książki Buying Time. Niestety, przez długie lata dorobek Marvano, wykraczający poza działalność w tym tandemie, stanowił dla większości polskich czytelników wielką niewiadomą. Trudno dziwić się więc, że choć na Zachodzie jest on postrzegany jako artysta niezależny, angażujący się we współpracę z innymi scenarzystami, to nad Wisłą traktuje się go przede wszystkim jako „rysownika od Haldemana”. Oto jednak na naszym rynku pojawił się album, co do którego nie ma wątpliwości, że sytuację tę odmieni. Berlin, bo o nim mowa, stanowi bowiem pierwszy w pełni autorski projekt Marvano, w którym artysta dał się poznać nie tylko jako doskonały grafik, ale i kompetentny scenarzysta.

Berlin to zbiorcze wydanie trylogii poświęconej ludziom, których los w rozmaity sposób związał z niemiecką stolicą, począwszy od czasów jej bombardowania przez wojska alianckie, przez długotrwały okres odbudowy i podziału na cztery strefy okupacyjne, skończywszy zaś na chwili, kiedy miasto zostało rozdarte murem, oddzielając od siebie – wydawać by się mogło, że ostatecznie – blok wschodni i zachodni. Trylogia to dość niecodzienna. Otwierający ją zeszyt powstał bowiem w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku i w zamierzeniu samego autora miał być pojedynczą, zamkniętą historią, opowiadającą historię tytułowych „Siedmiu Krasnoludków”, czyli międzynarodowej załogi bombowca „Śnieżka”. Dopiero po latach Marvano uzupełnił tę opowieść o dwa zeszyty opatrzone tytułami Sprytny Reinhard i Dwoje Dzieci Króla, całość scalając postacią Roya Stuarta, jedynego „krasnoludka”, któremu udało się przeżyć wojnę. Co ciekawe, w pierwszym zeszycie pilot ten nie pojawia się bezpośrednio na żadnym kadrze – czytelnik o jego istnieniu dowiaduje się jedynie ze wzmianki mówiącej, że ten rozchorował się i nie jest w stanie lecieć na – jak się okaże: ostatnią – misję „Śnieżki”. Dopiero w Sprytnym Reinhardzie czeka go awans i zacznie odgrywać pierwsze skrzypce, by w opowieści zamykającej, pozbawionej wyraźnego bohatera pierwszoplanowego, wtopić się tłum postaci, z których żadna nie jest ani mniej, ani bardziej istotna dla całej historii.

Sposób wykorzystania postaci Stuarta na przestrzeni całej trylogii w największym stopniu obrazuje kunszt, z jakim Marvano prowadzi swą opowieść. Z każdym bowiem albumem czytelnik może zaobserwować stopniowe przenoszenie stopnia ciężkości z losów pojedynczych postaci, w kierunku historii, której głównym bohaterem staje się Berlin, z wszelkimi zawiłościami jego powojennych dziejów. W „Siedmiu krasnoludków” centralną postacią jest jeszcze kanadyjski pilot David, który – jak sam mówi – jest za młody by pozwolono mu głosować i prowadzić samochód, ale wystarczająco dorosły, by nakazano mu ryzykować życie i bombardować niemieckie miasta.

W kolejnych zeszytach bohaterów jednak przybywa, wichry XX-wiecznej historii przywiały bowiem w ruiny stolicy tak dumnej niegdyś Tysiącletniej Rzeszy ludzi, którzy w normalnych okolicznościach nigdy by się nie spotkali. Jest więc i brytyjski pilot przekonany o tym, że Niemcy zasłużyli sobie na cierpienie, które stało się ich udziałem po zakończeniu wojny, i radziecki oficer Sokołowski, bardziej niż polityką zainteresowany kontrabandą oraz koniecznością wykarmienia swojej licznej rodziny z odległego Trudbekistanu, i Murphy, kapitan armii amerykańskiej, któremu nie podoba się fakt, że do jego obowiązków należy organizowanie transportu i azylu niemieckim zbrodniarzom mogącym swoją wiedzą przysłużyć się Stanom Zjednoczonym w nadchodzącej Zimnej Wojnie. Jest w końcu ćwierć-żydówka Helena ocalała z obozu koncentracyjnego, oraz jej przyrodni brat, rasowy nazista, który mimo młodego wieku swym okrucieństwem mógłby zmrozić krew w żyłach najbardziej zaprawionych SS-manów. Każdego z bohaterów Marvano odmalowuje w pełni naturalnie, po przerysowania sięgając jedynie w przypadkach uzasadnionych przez samą strukturę opowieści.

Oprócz rotacji bohaterów poszczególnych części historii, w każdym zeszycie Marvano sięga nie tylko po inną estetykę i formę narracji, ale również po odmienne gatunki. O ile „Siedmiu krasnoludków” to klasyczny dramat, w którym losy jednej załogi bombowca obrazują tragedię całego pokolenia, w Sprytnym Reinhardzie Belg sięga już po political-fiction, by w historii Dwoje Dzieci Króla wątek kryminalny połączyć z formułą sagi rodowej. Połączenie to w pełni oddaje wyznawaną przez Marvano filozofię twórczą. Podczas rozmowy, jaką niedawno miałem okazję z nim przeprowadzić, stwierdził on, że podstawą opowieści jakie chce tworzyć jest historia, jednak opowieści te nie obędą się bez wprowadzenia elementów fikcyjnych, które będą w stanie zaciekawić każdego czytelnika, nawet tego niespecjalnie interesującego się historią. Oto i idea, na której zasadza się „Berlin” – równe proporcje między tym, co fikcyjne oraz tym, co prawdziwe, między tym, co napędza akcję oraz tym, co dostarcza największych wzruszeń i skłania ku zadumie.

Berlin jest poruszającą opowieścią, którą warto przeczytać i do której warto wrócić, by przekonać się, że za każdym razem oddziałuje na czytelnia w takim samym stopniu. Co więcej, istnieją spore szanse na to, by za sprawą tego wydawnictwa polscy miłośnicy komiksu przestali postrzegać Marvano jako „rysownika od Haldemana”, a zaczęli mówić o nim „twórca Trylogii Berlińskiej”.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu Netbird.pl.

Tekst pochodzi z 2009 roku.

Dodaj komentarz