[Recenzja] „Deogratias: Opowieść o Rwandzie”

Deogratias: Opowieść o Rwandzie – historia chłopca, który przeżył ludobójstwo w Rwandzie – jest dziełem wyjątkowym, zasługującym na to, by stanąć na jednej półce z poświęconym Holokaustowi Mausem Arta Spiegelmana.

Od kwietnia do lipca 1994 roku, Rwanda stała się areną jednego z najkrwawszych konfliktów w historii XX wieku. W ciągu niespełna 100 dni ekstremiści z plemienia Hutu wymordowali przynajmniej 800 tysięcy swoich sąsiadów. Ofiarami padały osoby wywodzące się z plemienia Tutsi oraz Hutu, którzy nie chcieli przyłożyć ręki do ich eksterminacji. W tym samym czasie wojska oenzetowskiego UNAMIR-u otrzymały rozkaz nie angażowania się w konflikt. Tykająca od lat bomba, wybuchła z pełnym impetem. Ulice spłynęły krwią, nie oszczędzano nikogo. A ulubioną bronią oprawców stała się importowana z Chin maczeta – tania i niezawodna.

Przez kilka lat po wkroczeniu do Rwandy zdominowanego przez Tutsi Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, exodusu Hutu i względnego ustabilizowania sytuacji w kraju, w tzw. Świecie Zachodu o ludobójstwie mówiło się niewiele, a świadomość tych wydarzeń była nikła. Jak to zwykle bywa z wyrzutami sumienia „cywilizowanego świata”, starano się zmieć je pod dywan. Renesans tej historii nastąpił dopiero w XXI wieku. W 2003 roku Romeo Dallaire – były kanadyjski generał i głównodowodzący siłami UNAMIR-u, który wraz z 270 żołnierzami pozostał w ogarniętym chaosem kraju, zaraz po tym jak opuściło go większość kontyngentu – opublikował książkę, Shake Hands with the Devil (Podać rękę diabłu), w której opisał swe doświadczenia i wysiłki mające na celu uratowanie Tutsi. W następnych latach pojawił się szereg filmów poświęconych ludobójstwu, wśród których najważniejszymi były Hotel Rwanda z 2004 roku, Pieska śmierć z 2005 roku i w końcu – w 2007 roku – ekranizacja wspomnień Dallaire’a. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę z tego, że jedna z pierwszych prób przedstawienia rwandyjskich czystek etnicznych miała miejsce na kartach komiksu. Tego trudnego zadania podjął się w 2000 roku Jean-Philippe Stassen, artysta od najmłodszych lat związany z Afryką, obecnie mieszkający zresztą na terenie Rwandy.

Głównym bohaterem komiksu jest Deogratias, młody chłopiec z plemienia Hutu. Poznajemy go w momencie gdy jest on przeganiany przez kelnera hotelowej restauracji. Chwilę później dowiadujemy się już, że dzieje się to w kilka miesięcy po ludobójstwie. Zniszczony przez wydarzenia, których był świadkiem i w których musiał brać udział, Deogratis błąka się ulicami Kigali. Wszyscy wokół mają go za szaleńca, a jemu samemu bliżej już do zaszczutego psa, niż jednostki ludzkiej. Każdego dnia przebywa on tę samą rutynową drogę, a odwiedzane miejsca i spotkani ludzie stają się pretekstem do retrospekcji, w których poznajemy historię jego życia, zagłębiamy się w jego relacje z innymi bohaterami i w końcu jesteśmy świadkami wydarzeń, które zatrzęsły Rwandą.

Deogratias jest dziełem wyjątkowym, zasługującym na to, by stanąć na jednej półce z poświęconym Holokaustowi Mausem Arta Spiegelmana. Stassenowi udało się osiągnąć to przede wszystkim ze względu na dwa powody: po pierwsze, nie dał zawładnąć opowieści skalą ludobójstwa w Rwandzie, po drugie zaś, nie wykorzystał konwencji komiksu do tego, by uczyć czytelnika historii. Pod tym pierwszym względem nie da się uniknąć porównań do Mausa. Miast punktem centralnym komiksu uczynić wydarzenia, skoncentrował się na historii kilku ludzi, którzy znaleźli się w centrum szaleństwa. Opowieść o czystkach etnicznych, w których życie stracić mogło nawet milion osób, nabrała kameralnego charakteru. Artysta nie zdecydował się na wywoływanie tanich emocji poprzez ukazanie widoku tysięcy zakrwawionych ciał, masowych gwałtów i egzekucji. W Deogratiasie na palcach jednej ręki można policzyć bohaterów, którzy stracili swe życie podczas czystek. Ludobójstwo w komiksie istnieje, ale gdzieś poza kadrami, w dialogach, czy szalonych oczach bohatera. Deogratis w większym stopniu niż samego konfliktu, dotyczy skutków jakie wywarł on na psychice chłopca, który chciał tylko przeżyć swój pierwszy raz i napić się czasem urwagwy – bananowego piwa.

Brak ciągot do nauczania czytelnika historii jest konsekwencją wyboru takiego właśnie sposobu prowadzenia opowieści. Z Deogratisa o długiej historii konfliktu pomiędzy Tutsi i Hutu dowiemy się niewiele. Najważniejsze elementy wydarzeń z 1994 roku również zostały w komiksie wzmiankowane jedynie w sytuacji, w której mają związek z bieżącymi poczynaniami bohaterów. Informację o śmierci prezydenta Juvénala Habyarimany podaje odbiornik radiowy, którego słucha para kochanków, nazwa bojówek Interahamwe i Impuzamugambi podana zostaje bodaj trzykrotnie, podobnie zresztą rzecz ma się ze słowem „karaluchy” (będące pogardliwym określeniem Tutsi stosowanym przez Hutu). Dla przykładu, to ostatnie we wzmiankowanym wcześniej Hotelu Rwanda pada równie często jak popularne polskie przekleństwo w filmach Pasikowskiego. Bardziej zorientowany czytelnik będzie wiedział, że Bosco należał do Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, jak również dostrzeże komentarz do aktualnej sytuacji w kraju, w słowach, które kieruje on do głównego bohatera: „Nie jesteś w ogóle o nic podejrzany. Poza tym więzienia są pełne. Nie ma w nich miejsca”. Wielka historia nie przytłacza jednak historii Deogratiasa. Dzięki temu Stassenowi udało się stworzyć opowieść zarówno poświęconą konkretnej tragedii, jak i uniwersalną.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu Netbird.pl.

Tekst pochodzi z 2009 roku.

Dodaj komentarz