[Recenzja] „Wieczna wojna”

Wojna w Wietnamie była traumatycznym doświadczeniem dla całego pokolenia Amerykanów. Młodzi ludzie, którzy nie uratowali się ucieczką do Kanady bądź nie skryli się w komunach hipisowskich, wrócili do kraju z bagażem wspomnień, które większości z nich miały towarzyszyć do końca ich dni. Ci, na których wojna odcisnęła największe piętno, nigdy nie powrócili już do normalnego życia – pogrążali się w alkoholowo-narkotykowym amoku, wegetowali gdzieś na granicach społeczeństwa, popadali w obłęd lub popełniali samobójstwo. Joe Haldeman należy do grona szczęśliwców, którym udało się uporać z syndromem „powrotu”. Poradził sobie jednak w niekonwencjonalny sposób – w ramach terapii pisał książki, w których w konwencję science-fiction ubierał swoje wietnamskie doświadczenia. W ten sposób narodziło się jego największe dzieło – Wieczna wojna, powieść uhonorowana w 1975 roku nagrodami Nebulla i Hugo, której sława rychło wykroczyła poza hermetyczny świat fantastyki. W 1980 roku Haldeman napotkał na swej drodze Marvano, młodego holenderskiego rysownika, który zaproponował mu stworzenie komiksowej adaptacji powieści. Pisarz pomysł podchwycił i osiem lat później historia opowiedziana w książce przeżyła swój renesans.

Największym atutem opowieści o losach Williama Manderli – doktoranta z fizyki, który zostaje powołany na wojnę z pozaziemską cywilizacją Bykarian, jest to, że może być ona postrzegana w kategoriach fantastyki naukowej jak i metaforycznego ujęcia wojny w Wietnamie. Ciekawie wykreowany świat, interesujący bohaterowie drugoplanowi i zajmująca historia sprawiają, że Wieczna wojna zadowoli i tych, którzy będą niespecjalnie zainteresowani doszukiwaniem się w niej drugiego dna. Prawdziwy kunszt Haldemana objawia się jednak dopiero wtedy, kiedy czytelnik wykroczy poza tę podstawową warstwę komiksu i w jego fabule zacznie doszukiwać się wątków autobiograficznych i metaforycznych. Przestrzeń kosmiczna, futurystyczne technologie i konflikt z rasą pozaziemskich istot stanowią wszak tylko dodatek. Istotą tej historii jest wojna. Wojna i powrót.

Podobnie jak Haldeman i jego rówieśnicy, Mandella opuszcza swój dom, by w nieznanym mu świecie walczyć z wrogiem, o którym nic nie wie. Odległe układy planetarne zastępują Indochiny, a tajemniczy Bykarianie, których w początku konfliktu nikt jeszcze nie widział na oczy przejmą funkcję skrywającego się w dżungli Wietkongu. Zanim jednak dojdzie do konfrontacji z nieznanym wrogiem przejdzie on morderczy trening na planecie Cerberus. Choć pomiędzy szkoleniem z Wiecznej wojny a tym znanym choćby z Full Metal Jacket Stanleya Kubicka widać spore podobieństwa, to drugie ma się do pierwszego niczym kolonia w Kołobrzegu do survivalu w Andach.

Kiedy Haldeman wrócił z Wietnamu, zastał Amerykę w niczym nie przypominającą tej, którą znał – kiedy opuszczał kraj kontrkultura raczkowała, teraz rozrosła się do niebotycznych rozmiarów, dokonała się rewolucja seksualna, a poparcie dla konfliktu wietnamskiego sięgało dna. Na potrzeby Wiecznej wojny doświadczenie to zostało spotęgowane zgodnie z obowiązującymi kanonami science-fiction – ze względu na konieczność pokonywania dystansów liczonych w latach świetlnych, żołnierze na czas lotu poddawani są hibernacji, ze snu budząc się co kilkanaście-kilkadziesiąt lat. Kiedy Mandella pierwszy raz trafia na ziemię, okazuje się, że połowa ludzkości jest homoseksualna, gdy pod jego rozkazy trafiają nowi rekruci – że większość z nich to klony, kiedy zaś w końcu budzi się ze snu po raz ostatni, dowiaduje się, że nowa generacja klonów podpisała z Bykarianami traktat pokojowy. Podobnych smaczków w lekturze znajduje się wiele więcej, a odkrywanie ich stanowi prawdziwą przyjemność.

Źródłem sukcesu Haldemana i Marvano – poza samą siłą materiału wyjściowego – było to, że nie poprzestali oni jedynie na stworzeniu prymitywnej adaptacji, bezrefleksyjnego przeniesienia słowa pisanego na ciąg obrazków i tekstów. W jej miejsce – świadomi tak możliwości jakie daje komiksowa narracja, jak i ograniczeń, jakie narzuca – dokonali kompleksowej translacji języka powieści na język komiksu. By przekazać informację o świecie, w którym rozgrywa się akcja, autorzy sięgnęli po zabieg wprowadzony do świata obrazkowych opowieści przez Franka Millera w Powrocie Mrocznego Rycerza – ekrany telewizora, relacjonujące wydarzenia na żywo. Zdając sobie sprawę, że w adaptacji nie może trzymać się pierwotnego rytmu historii, twórcy odpowiednio ją skrócili, usuwając przy tym wątki, które trudno przenieść do formy komiksu. Jednocześnie też zdecydowali się nie nadużywać okien informacyjnych – wszelkie opisy zostały zastąpione przez rozbudowane dialogi, szczegółowe ilustracje i doskonałą kompozycję kadrów, przekazującą maksimum treści na minimalnej liczbie stron.

Zbiorcze wydanie Wiecznej wojny jest nie lada gratką dla miłośników komiksu. Tym bardziej, że w porównaniu z pierwszym polskim wydaniem z początku lat 90. ubiegłego wieku Egmont poprawił tłumaczenie (stało się bliższe oryginałowi oraz bardziej wyraziste i żywe), a także umieścił w nim kilka interesujących dodatków, takich jak wspominki Haldemana oraz korespondencję, jaką prowadził on w 2001 roku z Marvano.

Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu Netbird.pl.

Tekst pochodzi z 2009 roku.

Dodaj komentarz