Historia mówiona kina w Alwerni i okolicach: Janina Kopeć

Budynek, w którym niegdyś mieściło się kino w Regulicach (Google Street View).

Poniższa rozmowa stanowi odprysk realizowanego przeze mnie od jakiegoś czasu projektu poświęconego historii kina „Chemik” działającego w latach 1982-1991 przy Zakładach Chemicznych „Alwernia” w Alwerni, położonej 50 km na zachód od Krakowa.

W ubiegłym roku zamieściłem na blogu wstępną wersję artykułu na temat dziejów tego kina, zrekonstruowanych na podstawie zakładowego pisma „Alchemik”. Miałem wówczas zamiar wyruszyć w teren, by spróbować odnaleźć i porozmawiać z niegdysiejszymi pracownikami kina, jak i osobami, które je odwiedzały. Niestety uniemożliwiła mi to pandemia – kolejny etap projektu musiałem więc przełożyć o rok.

W ubiegłym tygodniu w końcu odwiedziłem Alwernię i rozpocząłem poszukiwania potencjalnych rozmówców. Te okazały się owocne – udało mi się przeprowadzić kilka wywiadów i umówić na kilka innych. Jednym z moich rozmówców był pan Kazimierz Kulczyk, niegdysiejszy kierownik klubu „Chemik”, a co za tym idzie – także mieszczącego się w nim kina. Pan Kulczyk nie tylko powiedział mi sporo o funkcjonowaniu „Chemika”, ale i skontaktował mnie (za co serdecznie dziękuję) z panią Janiną Kopeć, która przez jakiś kierowała kinem w sąsiadujących z Alwernią Regulicach. Z perspektywy projektu poświęconego kinu „Chemik” jest to o tyle istotne, że na długo przed jego powstaniem w Alwerni odbywały się projekcje w ramach kina ruchomego, organizowane przez kadrę regulickiego kina, w tym – przez jakiś czas – panią Kopeć. Poza tym działalność kina w Regulicach sama w sobie stanowi ciekawy aspekt dziejów kultury filmowej w regionie.

***

Na początek pragnę bardzo podziękować za to, że zgodziła się Pani na rozmowę, która przyczyni się do rekonstrukcji dziejów kultury filmowej w Alwerni i okolicach. Pozwolę sobie zacząć od doprecyzowania, gdzie mieściło się w Regulicach kino, którym przez pewien czas Pani zarządzała.

Kino mieściło się w tym budynku, gdzie teraz jest sklep u Kasprzyka [Sklep Euro przy ul. Chrzanowskiej 54 – D.G.]. Już wtedy był tam duży budynek, który nazywał się „Składnica”. Była w nim taka duża sala, gdzie czasem odbywały się wesela. Na sali znajdowała się duża scena, więc czasem odbywały się tam też różne przedstawienia – szkolne i inne.

O kinie w Regulicach rozmawiałem już z kilkoma osobami, więc wiem, że kilkakrotnie zmieniało się w nim kierownictwo. Padały różne nazwiska – Józef Ciupek, Sylwester Kapcia, Zygmunt Komarski, Wilhelm Piwowarczyk i Stanisław Piwowarczyk, jego syn. Część tych z tych osób kierowała kinem, a część, jak pan Piwowarczyk, była kinooperatorami. Dzięki takim rozmowom, jak nasza, mam nadzieję odtworzyć historię regulickiego kina – kto nim kierował, kiedy kto był kinooperatorem i tak dalej. Proszę więc powiedzieć, jak to było z Panią. Kiedy została Pani kierowniczką kina i jak długo nim kierowała?

Gdy zaczęłam pracę w kinie… to musiała być końcówka 1954 roku, bo syn urodził się w lutym. Byłam wtedy zmuszona podjąć pracę, a że mieszkałam u rodziców z mężem i małym dzieckiem, to szukałam czegoś takiego, żebym nie musiała wychodzić z domu na całe dni. Wcześniej pracowałam w Zakładach Chemicznych w Alwerni i przez jakiś czas prowadziłam we wsi Kwaczała świetlicę dziecięcą przy szkole u państwa Gałdynów, ponieważ mnie uprosili z zakładu, żebym się na to zgodziła.

A pracę w kinie zaczęłam tak, że z jakiegoś powodu zwolnił się z kina Sylwester Kapcia, który był wcześniej kierownikiem. Więc poszukiwali kogoś na jego miejsce i do gminy zgłosili zapotrzebowanie z Krakowa z… Niestety nie mogę sobie przypomnieć, jak się nazywało to przedsiębiorstwo.

Okręgowy Zarząd Kin?

Tak. Zapytali mnie w zakładzie, czy się na to nie zgodzę. Zrobili pewnie wywiad w gminie – w Urzędzie Gminy w Alwerni. A ponieważ pan przewodniczący był takim trochę znajomym mojego męża i słyszał, że czegoś szukam, to pomyśleli o mnie, a ja się zgodziłam.

A ile się tym zajmowałam? Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba z cztery lata. Ta praca była dla mnie bardzo uciążliwa – zaraz o tym powiem – więc chciałam ją zmienić. Pewnego razu do mojego męża przyjechał jego kierownik, prezes Okręgowej Spółdzielni Mleczarskiej w Chrzanowie, ja zrobiłam jakąś herbatę, rozmawialiśmy i on zapytał: „A gdzie ty, dziecko, pracujesz?”. Więc powiedziałam. On przemyślał sprawę i stwierdził, że mają sklep branżowy w Chrzanowie i właściwie potrzeba drugiej sprzedawczyni, a zarobi się tam więcej niż w tym kinie. Wtedy zrezygnowałam z kina i poszłam do handlu. Różnych się człowiek fachów w życiu imał.

Wspominała Pani, że praca kierowniczki była uciążliwa. Zastanawia mnie, jak wyglądał podział obowiązków w takim kinie. Na pewno był kierownik – czy kierowniczka, jak w Pani przypadku – i kinooperator. Czy ktoś jeszcze pracował w kinie?

Nie. Zawsze były tylko dwie osoby – kierownik i operator. Kierownik był kierownikiem, a operator był od projektora i wszystkich rzeczy technicznych. Za moich czasów operatorem był Wilhelm Piwowarczyk, który był nim już za Kapci i pozostał nim po mnie.

Zostałam kierownikiem, ale w trakcie musiałam zrobić roczny kurs w Krakowie. Jeździłam tam raz w miesiącu na jeden dzień. Z tym, że nie było to nic technicznego, bo od tego był operator, tylko te wszystkie sprawy papierkowe. Ale też, między innymi, jak postępować z klientami. Oczywiście było to liczone jako delegacja.

Czyli Pani najpierw została przyjęta na to stanowisko i dopiero w trakcie robiła kurs przygotowawczy?

Tak. Wtedy nie było takiej możliwości, że kogoś wybierają i on się dopiero kształci w tym kierunku. Jak tylko została ze mną zawarta umowa, to od razu dali mi wszystkie dokumenty i powiedzieli, że mam uczęszczać na ten kurs.

Wróćmy do wątku uciążliwości tej pracy. Może to być bardzo cenna informacja, ponieważ niewiele osób wie, jak taka praca wyglądała od podszewki, zwłaszcza w latach 50. i w małym kinie.

Przede wszystkim było strasznie dużo chodzenia. Musiałam wywieszać afisze i chodziłam to robić na nogach, bo przecież nie było żadnego pojazdu.

Te afisze sama Pani wywieszała, będąc kierowniczką? Nie było od tego innej osoby?

Nie. W kinie był tylko kierownik i operator. Sama musiałam chodzić, gdy trzeba było afisz wywiesić gdzieś. I był z tym kłopot, bo co w tym czasie z dzieckiem małym zrobić? A to nie tylko w Regulicach, ponieważ co tydzień trzeba było iść wywiesić plakat w Alwerni, bo tam organizowaliśmy pokazy raz w tygodniu.

Dodatkowo z Krakowa chcieli, żeby utarg wysyłać po każdym seansie. Trzeba więc było z pieniędzmi chodzić na nogach na pocztę i wysyłać do Krakowa. A do tego raz w miesiącu wysyłało się im raport. Oni sobie życzyli, żeby pieniądze wysyłać następnego dnia po seansie, ale czasem machnęli ręką, że nie było w terminie, bo wiedzieli tam, że mam małe dziecko. Dopiero później uprosiłam ich, żeby robić to raz w tygodniu.

Wpłacała Pani całość utargu czy potrącała jakieś koszty, na przykład kinooperatora?

Nie, nie, całość. Bycie operatorem to była normalna praca i normalna płaca raz w miesiącu. Chociaż… Nie pamiętam już, jak to wyglądało z ludźmi, którzy nas wozili na pokaz w terenie. Im chyba płaciłam od razu, ale głowy nie dam.

Skoro jesteśmy przy temacie pokazów w terenie, to poświęćmy im chwilę czasu. Mówiła już Pani o pokazach w Alwerni. Pan Roman Palka wspominał, że gdy był dzieckiem, miał 10 czy 12 lat, a więc w pierwszej połowie lat 60., w Regulicach wyświetlano filmy trzy razy w tygodniu – w czwartek, sobotę i niedzielę, a w Alwerni – w piątek.

Za moich czasów było podobnie, ale, szczerze mówiąc, nie pamiętam, czy to nie było trzy razy w ogóle – dwa dni w tygodniu w Regulicach, a raz w Alwerni. Teraz już nie ma kogo zapytać.

A wyjazd do Alwerni był zawsze w środę. Nie było tam czym jechać – kino nie miało własnego samochodu. Początkowo aparat i filmy woził furman, Mieczysław Mazgaj. Ale to było bardzo niewygodne. Seans trwał półtorej godziny albo i więcej, a on musiał z tym koniem czekać. A jak była zima? Gdzie miał się zatrzymać? To nie był żaden pojazd, tylko zwykły wóz, furmanka taka. Takie były warunki.

Później on już się trochę buntował, więc załatwiłam osobę z własnym samochodem. Był to Stanisław Knapik z Młyna. On miał jakąś osobówkę i mnie woził. Zgodził się, bo był jakimś dalszym krewnym mojego męża, więc to zrobił tak trochę z łaski. Jeszcze rok temu byśmy go zapytali, czy coś z tego pamięta, bo jeszcze żył. No ale…

Czyli za Pani kadencji wyświetlaliście filmy dwa lub trzy razy w tygodniu w Regulicach i raz w tygodniu w Alwerni?

Tak. Pamiętam jeszcze, że jeździliśmy do szkół z filmami na podstawie lektur. Filmami w rodzaju Krzyżaków.

Musieliśmy jechać na przykład do Grojca. Tam dyrektor szkoły był bardzo temu niechętny, bo, rzeczywiście, szkoła się zabrudziła, gdy tylu ludzi weszło, a nie bardzo miał kto posprzątać potem. A chodziło na te filmy dużo osób, nie tylko uczniowie, bo każdy mógł wejść.

Z takimi pokazami na pewno jeździliśmy do Grojca, Okleśnej i Poręby Żegoty. Pewnie jeszcze gdzie indziej, ale nie pamiętam. W Porębie Żegoty puszczaliśmy filmy w świetlicy w dworze. Została przekształcona w świetlicę z jakiegoś budynku.

Jeździło się właśnie w takie miejsca i Kraków [Okręgowy Zarząd Kin – D.G.] płacił wszystkim, którzy byli przy tym zatrudnieni jako kierowcy. Ale te pokazy były trudne, bo szkoły nie za bardzo chciały, żeby się coś takiego odbywało. A odbywało się, ponieważ Kraków naciskał na to, żeby wyświetlano filmy także w terenie. Chcieli, żeby tego typu filmy były rozpowszechniane, promowane, no a przy okazji to zarabiało na siebie.

Pamiętam, że po szkołach jako ekran woziło się taki duży obrus, na którym wyświetlano film. Bo w kinie w Regulicach był już normalny ekran i jak się chciało coś innego zrobić w budynku, przedstawienie jakieś czy coś takiego, to ekran zasuwano zasłoną.

Skoro już wróciliśmy do tematu kina w Regulicach, to zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz. Pan Palka opowiadał, że w czasach, kiedy on chodził do kina w Regulicach, czyli kilka lat po czasie, gdy Pani była kierowniczką, obowiązywał wymóg, że aby film został wyświetlony, na sali musiało być minimum pięć osób. Czy za Pani czasów wyglądało to tak samo?

Za moich czasów takiego wymogu nie było, ale też nigdy nie miałam na sali tylko pięciu osób. Zawsze było ich więcej. Nie było, oczywiście, wielkich tłumów, ale gdy graliśmy coś atrakcyjnego, to przychodziło sporo osób. Przychodzili niekiedy ludzie z bardziej oddalonych rejonów Regulic i pytali: kiedy będzie coś grane, co będzie? Jak w sklepie jakimś. To kino ściągało ludzi. Sala oczywiście nie była taka, jak w dużych kinach, tylko znacznie mniejsza. Nie pamiętam już dokładnie, ile osób się mieściło, ale przynajmniej pięćdziesiąt na samych ławkach.

A jak docierały tu filmy?

Operator musiał odbierać taśmy z filmami z poczty. Później, po pokazie, nadawało się je z powrotem do Krakowa. Ale wszystko to musiał robić Piwowarczyk, ponieważ ja nie mogłam mieć styczności z taśmami i aparaturą. Kierownikom nie wolno było tego nawet dotykać, bo się na tym nie znaliśmy. Tak więc to Piwowarczyk odbierał filmy i je wysyłał. Może czasem nadawał je ktoś inny, jego żona czy ktoś, bo on przecież oprócz tego normalnie pracował… Chyba w zakładach mięsnych w Chrzanowie.

Dobrze. Na koniec chciałbym jeszcze spróbować ustalić kwestię, o której wspominałem na początku, czyli określić kolejność osób związanych z kinem i ich funkcje. Jeśli dobrze rozumiem, Józef Ciupek prowadził kino przed Panią i przed panem Kapcią…

Tak. Chociaż nie jestem pewna, kim on dokładnie był – kierownikiem, operatorem czy i tym, i tym. Wtedy jeszcze nie byłam w tej branży, więc mnie to zupełnie nie interesowało.

Później kierownikiem był pan Kapcia, u którego kinooperatorem na pewno był pan Wilhelm Piwowarczyk, a następnie funkcję kierowniczą pełniła Pani. Zastanawia mnie jednak jedna rzecz. Pochodzący z Alwerni aktor, Andrzej Grabowski, wspominał, że gdy był dzieckiem, na początku lat 60., do Alwerni przejeżdżał z pokazami filmowymi pan Kapcia. Ponadto w W stronę widza, okolicznościowej publikacji Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Kin w Krakowie, wydanej na dwudziestolecie jego działalności w 1965 roku, znajduje się informacja o kinie w Regulicach. Podana jest tam nazwa „Spójnia”, jako kinooperator wymieniony został Wilhelm Piwowarczyk, a jako kierownik – Sylwester Kapcia. Czy możliwe jest, że Kapcia wrócił na to stanowisko po Pani?

Możliwe. Ale bezpośrednio po mnie chyba nie, bo pamiętam, że ktoś to przejął, ale na bardzo krótko, a w tej chwili nie pamiętam, kto to był.

Czy mógł to być Zygmunt Komarski? To nazwisko pojawiło się już w dwóch innych rozmowach, ale nikt nie potrafił powiedzieć nic więcej – czym się zajmował i kiedy.

Może i on. Zygmunt Komarski mieszkał na naszej ulicy. Ale on nie żyje, tak jak jego żona. W każdym razie, ktoś to kino na krótko przejął i może zaraz po nim wrócił Kapcia.

Wiem, że z kinem związany był również syn Wilhelma Piwowarczyka – Stanisław. Ale nie udało mi się ustalić, czy był kierownikiem, czy kinooperatorem.

Tego już nie wiem. Nie miałam z nim kontaktów, bo był znacznie młodszy ode mnie.

W takim razie jeszcze raz bardzo dziękuję za rozmowę. Dzięki niej udało mi się ustalić kilka faktów, dowiedziałem się też kilku szczegółów w kwestii funkcjonowania kina, za co jestem bardzo wdzięczny.

Proszę bardzo. Tyle, ile mogłam powiedzieć, powiedziałam. Ale nie pamiętam już wszystkiego.

***

Rozmowa odbyła się 9 lipca 2021 roku.

Dodaj komentarz