Filmowy Solomon Kane po latach

Pod wpływem prelekcji o Conanie w komiksie, odświeżyłem sobie filmowego Solomona Kane’a.

Solomon Kane: Pogromca zła (Solomon Kane, 2009, M. J. Basset) był planowany jako początek trylogii. Nie pykło – film poniósł klęskę w kinach (niespełna niespełna 20 mln. dolarów przychodu przy budżecie w wysokości 40 mln.), do dystrybucji kinowej w USA trafił dopiero w 2012 roku, nie miał też dobrych recenzji.

Pamiętam, że oglądałem go w okolicach premiery i że mi również wówczas się nie podobał. Nie pomnę już dokładnie dlaczego, ale po ponownym seansie mam pewne przypuszczenia – nie był ani Conanem Barbarzyńcą Miliusa, ani Excaliburem Boormana, a więc arcydziełem, a ja, z niezrozumiałych dziś dla mnie względów, oczekiwałem arcydzieła.

Wczoraj, po około piętnastu latach, obejrzałem Solomona Kane’a ponownie i bawiłem się znakomicie. Bo oglądałem go już w takim trybie, w jakim powinno się go oglądać – jako filmową pulpę na podstawie literackiej pulpy. I w takim trybie sprawdza się wybornie. A to jego stanie w rozkroku między blockbusterem a odcinkiem serialu fantasy sprzed telewizji jakościowej tylko dodaje mu uroku. Takoż jego grimdarkowość, której poziomem bliżej chyba (takie przynajmniej mam wrażenie, aczkolwiek opowiadania Howarda o Solomonie Kane’ie czytałem bardzo dawno temu, więc w razie czego proszę mnie poprawić) do Warhammera niż literackiego pierwowzoru.

Wygląda więc na to, że do Solomona Kane’a musiałem dojrzeć.

Teraz kusi rewatch Czarnej śmierci (Black Death, 2010, Christopher Smith), bo mam przeczucie, że tu może być podobna sytuacja.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 22 lutego 2025 roku.

Dodaj komentarz