[Recenzja] „Cavalieri: Miłość Michała Anioła

Gdyby przedmioty mogły patrzeć na człowieka z wyrzutem, na mnie spoglądałyby tak rzeczy z kupki z egzemplarzami recenzyjnymi, które czasem do mnie spływają. Ale nawet jeśli one nie patrzą tak na mnie, to ja zerkam na nie i mam wyrzuty sumienia, że jeszcze się za nie nie zabrałem, więc prawie na jedno wychodzi. A wyrzuty mam tym większe, im bardziej niszowe są to rzeczy.

Taką właśnie pozycją jest komiks Cavalieri: Miłość Michała Anioła autorstwa Mateusza Leszczyńskiego, znanego także (choćby na Instagramie) jako Leszmart.

Leszczyński działa już od jakiegoś czasu w niezalu – wcześniej tworzył szorty (m.in. Pomocny rycerz i Głębia w twych objęciach), Cavalieri… jest zaś jego debiutem w długiej formie. Komiks powstał jako część praktyczna pracy magisterskiej obronionej na Wydziale Grafiki i Komunikacji Wizualnej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, a ukazał się we wrześniu ubiegłego roku nakładem wydawnictwa Albus, dla którego z kolei był to debiut w materii komiksu.

Po komiks sięgnąłem w listopadzie i już wtedy planowałem coś o nim napisać, ale ze względu na różne osobiste perturbacje i inne zobowiązania rozeszło się to po kościach. Odkładałem to, odkładałem, i nagle – ni stąd, ni zowąd – mamy luty. A ja żałuję, że przez ten czas nie wrzuciłem tu choćby zdjęcia komiksu i informacji o jego wydaniu – tym bardziej, że jeśli coś mi nie umknęło, póki co nie ukazała się żadna jego recenzja. Mam to dojmujące poczucie, że zawaliłem, wynikające z powracającej refleksji nad tym, czemu powinna służyć pisanina, której się tu oddaję. To temat na osobny, dłuższy wpis, który być może kiedyś powstanie, ale w skrócie – coraz częściej dochodzę do wniosku, że powinienem włożyć jeszcze więcej pary w promowanie, na miarę swoich skromnych możliwości, rzeczy niszowych. W przypadku komiksów – mainstreamowe superhero i frankofony i tak znajdą odbiorców, a takie pozycje, jak Cavalieri…, mogą przemknąć poniżej radaru także osobom, które potencjalnie byłyby nimi zainteresowane. Stąd ten żal i to poczucie, o których pisałem wyżej. Ale do rzeczy.


Tytułowy Cavalieri to Tommaso dei Cavalieri, włoski szlachcic, którego Michał Anioł poznał w 1532 roku podczas pobytu w Rzymie i z którym połączyła go zażyłość utrzymująca się do końca życia artysty – Cavalieri był jedną z osób obecnych przy jego łożu śmierci. Podtytuł komiksu – „Miłość Michała Anioła” – jest czytelnym sygnałem, że Leszczyński przedstawia w nim queerową interpretację relacji łączących tych dwóch mężczyzn, przynajmniej ze strony Michała Anioła.

Interpretację, należy dodać, która w XX wieku stopniowo zyskiwała coraz większą popularność, a dla której impuls stanowiła publikacja anglojęzycznych przekładów sonetów Michała Anioła autorstwa Johna Addingtona Symondsa – ten przywrócił w nich oryginalne męskie zaimki, zamienione na żeńskie przez wnuka stryjecznego artysty w ich wydaniu z 1623 roku, stanowiącym podstawę dla ich późniejszych wydań i przekładów.

Na nieheteronormatywność Michała Anioła, przynajmniej potencjalną, wskazywał szereg jego biografów i historyków sztuki, wśród nich m.in. Robert J. Clements, Rictor Norton i James M. Saslow. Zresztą – już za życia artysty kierowane były pod jego adresem oskarżenia o sodomię, którym zaprzeczał i przed którymi bronił go autor jego autoryzowanej biografii, Ascanio Condivi. Tak więc trop ten nie jest zdecydowanie nowy. Rzecz jasna istnieją także badacze, którzy poddają w wątpliwość nieheteronormatywność Michała Anioła – wśród nich chyba najczęściej przywoływany jest James H. Beck, który w wydanej także w Polsce książce Trzy światy Michała Anioła kwestii seksualności artysty poświęcił cały podrozdział.

Tu nastąpi dygresja, istotna jednak – jak sądzę – z perspektywy komiksu Leszczyńskiego. Otóż jestem tak stary, że pamiętam, jak w Polsce rodziło się queer studies (studenciątkiem byłem, gdy ukazywały się przełomowe prace Jacka Kochanowskiego i Joanny Mizielińskiej), i pojawiały się pierwsze kampanie społeczne wyrażające radykalną myśl, że może by tych elgiebetów traktować jak ludzi. Pamiętam też kampanię „Rodzice, odważcie się mówić”, zorganizowaną w 2013 roku przez Kampanię Przeciw Homofobii, której elementem była strona internetowa zawierająca m.in. sekcję z wykazem słynnych postaci LGBT, wśród których wymieniony został Michał Anioł. Wreszcie – pamiętam, że kampania ta wywołała oburzenie części komentariatu i że mocno dostało się tej sekcji. Jednym z takich komentatorów był Marek Magierowski, wówczas publicysta „Do Rzeczy”, który napisał tam: „By […] się dowiedzieć, iż homoseksualizm toskańskiego artysty to mit, trzeba czytać książki historyków sztuki (polecam »Trzy światy Michała Anioła« Jamesa H. Becka), a nie tęczowe fanziny”. Tak się akurat składa, że ja tę książkę czytałem, więc wiem, że choć Beck istotnie poddaje w wątpliwość homoseksualność artysty, to nie posuwa się do tak kategorycznych stwierdzeń – jest w nich wręcz zachowawczy. W wielkim skrócie: Beck stwierdza, że w temacie orientacji Michała Anioła – homoseksualnej, heteroseksualnej czy biseksualnej – istnieją tylko poszlaki, niemożliwe do zweryfikowania, brak zaś twardych dowodów. Co więcej – kwestią kluczową nie jest dla niego sama orientacja artysty, lecz to, czy swe inklinacje, jakiekolwiek by nie były, przekładał on na faktyczną aktywność seksualną. I to właśnie jest, zdaniem Becka, wątpliwe – badacz przychyla się do poglądu, że Michał Anioł utrzymywał, z różnych względów, abstynencję seksualną.

Czas najwyższy spuentować tę przydługą dygresję. Otóż – nie wiem, czy Leszczyński czytał Trzy światy Michała Anioła (z pewnością zna prace Symondsa i Saslowa, tak jak i Giorgia Vasariego, ponieważ przywołuje ich w paratekstach komiksu), ale jego interpretacja relacji Michała Anioła i Tommasa dei Cavalieri zawiera szereg elementów zbieżnych z partią książki poświęconą seksualności artysty. Jednocześnie jest ona zgodna z queerowymi interpretacjami zarówno tej znajomości, jak i biografii i dzieł Michała Anioła. W nich bowiem kluczowe jest to, czy artysta mógł odczuwać seksualny pociąg do osób tej samej płci, a nie – jak dla Becka – czy go zaspokajał. Zresztą – w przypadku relacji z Tommasem nawet zwolennicy poglądu o nieheteronormatywności Michała Anioła, jak przywoływani już Saslow i Norton, są zdania, iż jest wysoce nieprawdopodobne, by między tą dwójką doszło do fizycznego zbliżenia, głównie ze względu na dysproporcje w hierarchii społecznej między młodym arystokratą i artystą. Nie mam pojęcia, czy było to ze strony Leszczyńskiego intencjonalne, ale Cavalieri… to komiks, który można czytać zarówno Beckiem, jak i Saslowem.

Relacja między bohaterami opiera się na wzajemnej fascynacji, w jakimś stopniu również seksualnej (w tej kwestii, jak sądzę, komiks jest najbardziej podatny na interpretacje), wyrażającej się w gestach, spojrzeniach, pocałunkach składanych przez Michała Anioła na dłonie Tommasa i pisanych do niego sonetach, lecz nigdy w pełni nie wyartykułowanej. W interpretacji Leszyńskiego – jeśli dobrze odczytuję jego zamysł – emocjonalne i erotyczne napięcie między Michałem Aniołem i Tommasem musi pozostać niespełnione, ponieważ, gdyby znalazło ujście, wyrwałoby artystę ze szpon jego pani – sztuki.

W komiksie Leszczyński koncentruje się na początkowym okresie znajomości Michała Anioła i Tommasa, ujmując go w pięciu rozdziałach. Cztery poświęcone są pojedynczym interakcjom bohaterów (w pierwszym rozmawiają w pracowni artysty, w drugim przechadzają się ulicami Florencji, a w czwartym po parku, w piątym zaś żegnają się w karocy przed wyjazdem Tommasa do Rzymu), jeden natomiast przedstawia ich obu równolegle spędzających wieczór samotnie i myślących o sobie nawzajem. W nim to, niemal na środku komiksu, znajduje się rozkładówka z dwoma niby-portretami Michała Anioła i Tommasa, spoglądającymi w przeciwne kierunki.

Może i rozkładówka nie znajduje się dokładnie w środku komiksu, a sam pomysł z perspektywy 2025 roku jest dość banalny, ale po pierwsze – mówimy o pełnometrażowym debiucie młodego twórcy, po drugie zaś, co ważniejsze, to tylko jeden z elementów komiksu wskazujących na to, jak wiele koncepcyjnej roboty wykonał Leszczyński, zarówno w zakresie narracji, jak i formy. Nie chcę pozbawiać Was przyjemności w odkrywaniu tych rzeczy, toteż pozwolę sobie tylko zasygnalizować pięć z nich. Powiązanych.

Po pierwsze: choć Leszczyński stylizuje kadry na szkice, co jest decyzją trafną w kontekście Michała Anioła w ogóle i relacji łączącej go z Tommasem (o czym za chwilę), nie upodabnia ich do szkiców włoskiego artysty, lecz zachowuje własny styl (rysunkom najbliżej jest do tych z Pomocnego rycerza).

Po drugie: wprowadza do komiksu wątek szkiców podarowanych przez Michała Anioła Tommasowi i stanowiących istotną przesłankę nieheteronormatywności ich relacji, cytując wizualnie dwa z nich – Gwałt Ganimedesa i Upadek Faetona.

Po trzecie: choć pewnie przy tego typu projekcie łatwo jest ulec takiej pokusie, Leszczyński nie włącza do komiksu wielu kadrów bazujących na pracach Michała Anioła, a gdy już to czyni, to w sposób kreatywny (wiernie reprodukuje Gwałt Ganimedesa, ale w już przypadku Upadku Faetona tworzy wariację na temat, odmalowując moment tuż przed śmiertelnym upadkiem herosa, zaś na całej planszy przywołującej fresk z Kaplicy Sykstyńskiej z kuszeniem Adama i wygnaniem pierwszych ludzi z raju odtwarza tylko fragment z drzewem i wężem).

Po czwarte: na kartach Cavaleriego… kilkakrotnie powraca wizerunek jabłka, kulturowo kojarzonego z owocem drzewa poznania dobra i zła, przez co tym mocniej wybrzmiewa wyrażona w komiksie otwartym tekstem interpretacja fascynacji Michała Anioła Tommasem jako pokusy, by porzucić sztukę.

Po piąte wreszcie: Leszczyński również kilkakrotnie umieszcza wizerunek Tommasa w portretowych ramach, wygrywając, obecny także w dialogach, wątek szkicu szlachcica, który miał wykonać artysta. Podobnych interesujących zabiegów i tropów jest w komiksie sporo.

Cavalieri… nie jest komiksem, który poleciłbym każdemu. To w końcu pozycja z segmentu komiksu niezależnego, do tego taka, w której dzieje się niewiele i wiele zarazem – niewiele pod względem wydarzeń (ot, kilka spotkań i rozmów bohaterów), sporo zaś jest emocji i znaczeń.

Oceńcie więc, czy to lektura na Waszą wrażliwość, a jeśli uznacie, że tak, to dajcie jej szansę. A i w tym drugim przypadku sprawa nie jest przesądzona, o czym świadczy mój przykład – jest to komiks dość odległy od mojej wrażliwości, ponieważ ja o emocjach wolę niepoetycko, za to w szerszym kontekście, a i tak przeczytałem go z zainteresowaniem i przyjemnością.

Biorąc pod uwagę to, że Cavalieri… jest debiutem Leszczyńskiego w długiej formie, wypada go tym bardziej docenić. Żałuję tylko, że piszę te słowa tak długo po jego premierze. Ale lepiej późno, niż wcale.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 3 lutego 2025 roku.

Dodaj komentarz