„Matrix: Rewatching”, czyli niepokojący aspekt „Matrixa”

Niedawno, jak chyba połowa prowadzących popkulturowe fanpejdże, które obserwuję, odświeżyłem sobie oryginalnego Matrixa, by zobaczyć, jak się zestarzał. Bo, wiecie, należę do pokolenia, dla którego był to uberkult – pierwszy raz obejrzałem go w okolicach polskiej premiery w formie pliku mpg na dwóch płytach CD, bez polskich napisów, tak też wyglądało kilka kolejnych seansów – ale nie widziałem go dobre dwanaście lat.

No więc: film obejrzałem i choć pierwsze dziesięć minut zdecydowanie tego nie zapowiadało, sądzę, że zestarzał się dobrze. Ale nie o tym chciałem. A przynajmniej nie do końca. Bo chciałem o aspekcie filmu, na który nigdy wcześniej nie zwróciłem uwagi. Po części dlatego, że moment ostatniego seansu – okolice 2008-2009 roku – sprzyjał tego typu myślom mniej, niż czasy obecne. Poza tym sam byłem wtedy nieco innym człowiekiem, więc siłą rzeczy inaczej teraz na pewne rzeczy patrzę.

Nie przedłużając już, oto mój hot take: Matrix to niewątpliwie sprawnie zrealizowany akcyjniak sci-fi, ale też (potencjalnie) w cholerę szkodliwy film.

„Sej łat?” – zapytacie. Już śpieszę z wyjaśnieniami. Otóż podczas ostatniego seansu uderzyło mnie pewna myśl. Jeśli abstrahuje się od tego, że w ramach świata przedstawionego bohaterowie mają rację i ludzkość faktycznie żyje w wirtualnej rzeczywistości stworzonej przez maszyny, to na poziomie dialogów i relacji między postaciami mamy do czynienia z filmem o tym, jak Neo wpada w sidła (do wyboru, bo są to zjawiska bazujące na podobnych mechanizmach):

  • newage’owego pierdololo,
  • kołczingu spod znaku wychodzenia ze strefy komfortu,
  • teorii spiskowych.

Serio! Wyobraźcie sobie Matrixa bez tej całej otoczki sci-fi, pozostawiając tylko charakterystykę Neo z początku filmu, okoliczności nawiązania przez niego relacji z załogą Nabuchodonozora oraz retorykę i bon moty Morfeusza. Za każdym razem, gdy Morfeusz odzywał się do Neo (a w mniejszym stopniu także, gdy robiła to Trinity), miałem wrażenie, że zaraz spróbuje wcisnąć mu książkę Roberta Kiyosakiego, różdżkę stymulującą czakramy lub inną piramidę Horusa, albo każe mu wyłączyć telewizję, włączyć myślenie (i założyć foliową czapeczkę).

Wciąż nie jesteście przekonani? No to odnotowałem dla Was kilka cytatów z pierwszego Matrixa. Rozsiane po całym filmie nie robią takiego wrażenia, ale zebrane do kupy stanowią mocarne combo (a to i tak nie wszystkie):

  • Jesteś tu, ponieważ coś wiesz. Nie potrafisz tego wyjaśnić, ale to czujesz. Czułeś to przez całe życie. Coś nie jest tak ze światem. Nie wiesz, co to, ale to tam jest. Jak drzazga w twoim umyśle, doprowadzająca cię do szału.
  • To świat, którym przysłonięto ci oczy, by ukryć przed tobą prawdę. Że jesteś niewolnikiem. Jak wszyscy inni urodziłeś się w więzach. W więzieniu, którego nie możesz poczuć ani dotknąć.
  • Próbuję uwolnić twój umysł. Ale mogę tylko pokazać ci drzwi. To ty musisz przez nie przejść. Musisz to wszystko zostawić za sobą. Strach, wątpliwości, niewiarę. Uwolnij swój umysł.
  • Ten system to nasz wróg. Gdy jesteś w środku, to co widzisz? Biznesmenów, nauczycieli, prawników, stolarzy. To umysły ludzi, które staramy się ocalić. Lecz zanim to zrobimy, ci ludzie są częścią tego systemu, a to czyni ich naszymi wrogami. Musisz zrozumieć, że większość tych ludzi nie jest gotowa do odłączenia. A wielu z nich jest tak bezwładnych, tak beznadziejnie zależnych od systemu, że będą walczyć w jego obronie.

Chyba wszyscy zgodzimy się, że Matrix to film o niewielkiej grupie ludzi, która rekrutuje nowych członków, mówiąc im, że jest w posiadaniu tajemnej wiedzy, skrzętnie skrywanej przed ogółem, oferuje im oświecenie, jeśli tylko zdecydują się na pewne wyrzeczenia, i buduje w nich przekonanie, że wszyscy inni działają na ich szkodę.

I – tak! – w ramach świata przedstawionego taka postawa jest zasadna. Ale co stałoby się, gdybyśmy odarli Matrixa z jego fantastycznego anturażu i spróbowali przenieść tę historię do rzeczywistego świata?

Moglibyśmy otrzymać historię o ludziach, którzy zawierzają charyzmatycznemu guru i kończą życie, gdy na ich farmę w Arkansas wpada oddział policji i wywiązuje się strzelanina. Albo o człowieku, który rzuca pracę w chwili, gdy jego żona jest w ostatnich miesiącach ciąży, by zaangażować się w jakąś piramidę finansową, bo naczytał się Kiyosakiego. Albo o ludziach, którzy obejrzeli na Youtubie kilka filmów z żółtymi napisami, stwierdzili, że pandemia COVID-19 to „plandemia”, a maseczki ich w nosek uwierają i utrudniają im oddychanie, po czym zaczęli plątać się bez nich po sklepach, narażając na zakażenie innych.

„Oj tam, oj tam. Przecież nikt takich filmów nie traktuje na poważnie” – możecie powiedzieć. No tak, w całej ich rozciągłości – pewnie nie. Niemniej, uważam, że teksty kultury popularnej są w stanie na nas oddziaływać – miękko, podskórnie, ale jednak. Podrzucając pewne pomysły. Dostarczając map, za pomocą których porządkujemy sobie otaczający nas świat. Sam Matrix pewnie nie ma przesadnie dużej mocy oddziaływania. Ale w połączeniu z innymi tekstami popkultury?

W ciągu ostatniego miesiąca rozmawiałem z kilkoma osobami o pewnej grupie tekstów popkultury z lat 90. XX wieku i ich potencjalnym wpływie na ich ówczesnych młodych odbiorców. Najważniejszą z nich był Bartek Przybyszewski z fanpejdża Liczne rany kłute, który poddał mi tę myśl, gdy dzieliłem się z nim tymi samymi refleksjami o Matrixie, jakie zaprezentowałem Wam wyżej.

Otóż Bartek zwrócił mi uwagę, że w tamtej dekadzie powstawało sporo filmów i seriali podejmujących wątek teorii spiskowych, z których część, jak serial Z archiwum X, robiła to z przymrużeniem oka, a część na poważnie. Wtedy też przypomniałem sobie między innymi o filmie Teoria spisku (Conspiracy Theory, 1997, Richard Donner), który z jednej strony niby śmieszkował z głównego bohatera i jego „foliarskiego” mieszkania oraz wiary we wszystkie możliwe teorie spiskowe, ale z drugiej kluczowym elementem fabularnym czynił to, że bohater z jedną z tych teorii trafił. A jeśli wiemy, że trafił z jedną, to czy powinniśmy z automatu dyskredytować wszystkie pomysły jemu podobnych?

Nie próbowałem tego weryfikować (jeszcze!), ale mam wrażenie, że w latach 90. podobnych tekstów popkultury, które zyskały szerszy rezonans, było faktycznie znacznie więcej niż w dekadach wcześniejszych. Może więc faktycznie popkultura lat 90. uczyniła pokolenie jej młodych wówczas konsumentów bardziej podatnymi na teorie spiskowe, przekonanie, że CIA nie ma nic lepszego do roboty, niż sprawdzanie, co robią na swoich laptopach, i wizje „plandemii”? A Matrix dorzucił do tego kilka cegiełek?

Być może wkrótce mi się to odmieni, ale w tej chwili stoję na stanowisku, że Matrix to fajny film, ale (potencjalnie) szkodliwy. Howgh!

Wpis pojawił się na fanpejdżu 28 marca 2021 roku.

Dodaj komentarz