Wróciłem po latach do filmu Walker (1987), który pogrzebał karierę Alexa Coxa w głównonurtowym kinie – przy budżecie wynoszącym 6 milionów dolarów film przyniósł przychody z wyświetlania w kinach w okolicach 250 tys. dolarów. Nie da się ukryć, że była to spektakularna klapa.
Nie wiem, czy jest to dobry film, ale z wraz z każdym powrotem do niego (a wracam mniej więcej co dziesięć lat od okolic 2004 roku) lubię go coraz bardziej. I coraz bardziej widzę, dlaczego na siebie nie zarobił.
No bo mamy czasy amerykańskiego wzmożenia patriotycznego, w kinach i na kasetach wciąż na pełnej mocy leci reaganomatografia – takie filmy, jak Full Metal Jacket Stanleya Kubricka czy Pluton Olivera Stone’a (który, nota bene, jest chujem albo głąbem, wciąż liżąc po 2014 roku jaja Putina), to margines, wręcz przypisy, dla amerykańskiego kina głównego nurtu tamtego okresu. A Cox robi film, w którym krytykuje działalność USA w Ameryce Południowej, przedstawiając w negatywnym świetle autentycznego filibustra, Williama Walkera, Amerykanina, który w 1856 roku obwołał się (przez sfałszowanie wyborów) prezydentem Nikaragui.
Cox planuje realizację filmu już do 1984 roku, kiedy to odwiedza Nikaraguę i stwierdza, że sytuacja w kraju po przejęciu władzy przez lewicowy Sandinowski Front Wyzwolenia Narodowego nie jest tak zła, jak odmalowują ją amerykańskie media. Później kręci (mimo przeszkód ze strony władz Gwatemali, które zatrzymały ekipę na granicy z Nikaraguą, i amerykańskiej firmy, która udzieliła pożyczki na produkcję filmu) go w Nikaragui, we współpracy z tamtejszymi władzami i przedstawicielami Kościoła Rzymskokatolickiego. Sam film trafia zaś na ekrany rok po ujawnieniu szczegółów afery Iran-Contras.
Już samo to źle rokowało wynikom Walkera w box-office’ie, a do tego dochodzi cała reszta. William Walker został przedstawiony w filmie jednoznacznie negatywnie, a Cox włączył do niego improwizowaną przez wcielającego się w tytułową rolę Eda Harrisa przemowę, w której pokonany Walker mówi, że Amerykanie nie odpuszczą sobie Nikaragui, ponieważ ich przeznaczeniem jest kontrola tego kraju.
A żeby było mało, to już od początku filmu Cox wprowadza niewiarygodnego narratora, którego słowa przeczą temu, co widzimy na ekranie, stosuje kontrastową muzykę, a całość jest mocno groteskowa. Później zaś, stopniowo, wprowadza coraz więcej celowych anachronizmów – od współczesnych magazynów prasowych, przez butelki Coca Coli i paczki papierosów Malboro, po amerykański helikopter, które ewakuuje z Nikaragui amerykańskich obywateli (co stanowi czytelne odniesienie do ewakuacji Sajgonu dwanaście lat wcześniej). Słowem – robi film, które śmiało można określić mianem postmodernistycznego. W 1987 roku. W ramach mainstreamowego kina.
Że film się nie przyjął, to, cytując Entombeta z komiksowej serii „Wilq”, „dziwnym nie jest”.
Warto zobaczyć, nawet jeśli się Wam nie spodoba – nawet wtedy nie będzie to czas stracony.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 4 lipca 2024 roku.