„Słowiański Świat Kajka i Kokosza” we Wrocławiu

W ubiegłą sobotę w końcu wybraliśmy się do Centrum Historii Zajezdnia we Wrocławiu na Kajkosze (czyli: scenograficzną wystawę interaktywną „Słowiański Świat Kajka i Kokosza”).

Wystawa powstała głównie z myślą o dzieciach, ale jej atrakcyjności dla dzieci, stopnia dostosowania do nich i wartości przekazywanej wiedzy z zakresu Słowian oceniał nie będę, bo nie mam ku temu żadnych kompetencji. W tych tematach niech wypowiedzą się więc osoby, które takie kompetencje mają.

Ja, jako człowiek w pewnym wieku, który ma do Kajkoszy sentyment, ale jednocześnie nie zalicza się do grona Kajkoszothorgaloszy (czyli osób, które z komiksów lubią głównie lub tylko pozycje wydawane w Polsce za PRL-u lub w początkach III RP), bawiłem się świetnie. Ile było w tym czaru chwili, połączenia kilku wolnych dni po dłuższym okresie wytężonej pracy i fali nostalgii buchającej z każdego metra wystawy? Tego nie wiem. Pewnie trochę.

Ale usiadłem na tronie Hegemona, spróbowałem podprowadzić Porewitowi miecz, przyjrzałem się (fakt: dość skromnej) makiecie Mirmiłowa, przeczytałem pięćdziesiąt kajkoszowych ciekawostek (z których sporej części wcześniej nie znałem), porównałem najlepsze zdaniem kuratora wystawy żarty z komiksów o Kajku i Kokoszu ze swoimi faworytami (no, przynajmniej tymi, które pamiętałem). No i podjąłem się zadania znalezienia hasła ukrytego w wystawie (trzeba w odpowiednich miejscach szukać liter), a że wszedł mi mocno tryb Polaka, co to on nie potrafi, to spędziłem na wystawie pewnie z dwa razy więcej czasu, niż gdybym nie dał się ponieść ambicji.

Słowem – nie żałuje. A jeśli sądzicie, że możecie wpaść na wystawie w podobny nastrój, to myślę, że również nie pożałujecie tych 40 zł za bilet (normalny, ulgowy jest za 30, a rodzinny za 135). Zwłaszcza jeśli nie będziecie mieć wygórowanych oczekiwań, bo słyszałem od kilku osób, że były takie, które spodziewały się nie wiadomo czego i były zawiedzione. Ja jechałem bez żadnych oczekiwań i wyszedłem zadowolony.

Dodaj komentarz