Popioły czasu, pomimo tego, że zostały przybrane w strój wuxia, nie różnią się tak wiele od innych produkcji Kar-Wai Wonga. Choć metropolia zastąpiona została pustynią, największą bolączką bohaterów pozostała samotność.
W momencie premiery „Popiołów Czasu”, Kar-Wai Wong był jeszcze młodym, obiecującym reżyserem, który zwrócił na siebie uwagę za sprawą mrocznego melodramatu „Dni naszego szaleństwa”. Czternaście lat później był on już artystą o światowej renomie, który wypracował sobie własny, z łatwością rozpoznawalny, styl kręcenia filmów. Na swoim koncie miał wtedy dziewięć pełnometrażowych filmów, w tym jeden anglojęzyczny, oraz szereg nagród i wyróżnień takich jak César za „Spragnionych miłości”, dwie Europejskie Nagrody Filmowe dla najlepszego filmu spoza Europy, czy wyróżnienie dla najlepszego reżysera na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Cannes za „Happy Together”.
Mając tak ugruntowaną pozycję w świecie filmowym Wong podjął sentymentalną podróż powrotną do swojego filmu z 1994 roku, przygotowując jego odświeżoną wersję. Zamiast jednak ograniczyć się jedynie do remasteringu, reżyser dokonał powtórnego montażu, usunął kilka scen, przekształcił kilka innych, zamienił ścieżkę dźwiękową oraz wprowadził plansze z chińskimi ideogramami informującymi widza o zmianach pór roku, mające za zadanie podkreślenie pewnej cykliczności opowiadanej historii. Tak oto powstały Popioły Czasu: Powrót.
Fabuła filmu w bardzo luźnym stopniu nawiązuje do serii bestsellerowych powieści Louisa Cha, składających się na tak zwaną „Trylogię Kondora”, których akcja rozgrywa się w Chinach, pod koniec panowania dynastii Song (X-XIII w.). Z kart powieści Wong zaczerpnął stosunkowo niewiele – imiona kilku postaci, ich podstawowe charakterystyki oraz informacje o ich dalszych losach, tworząc niezależną historię poprzedzającą wydarzenia opisane w książkach.
Głównym bohaterem Popiołów czasu jest Ouyang Feng, samotnik pędzący swój żywot na pustyni, zarabiający na chleb jako najemca szermierzy. W przeszłości sam był wielkim mistrzem miecza, lecz po tym jak umiłowana przez niego kobieta wyszła za mąż za jego brata, stracił on zainteresowanie doskonaleniem swoich umiejętności, stał się zgorzkniały, a jedyną motywacją stały się dla niego pieniądze. Podczas tysięcy dni i nocy spędzonych na odludziu, w jego progi zawitają setki osób, zarówno zleceniodawców, dawnych znajomych, jak i wojowników, gotowych świadczyć Fengowi swoje usługi. Historię kilku z nich poznamy w filmie Wonga. Śledząc ich losy oraz długie rozmowy z najemcą szermierzy przekonamy się, że choć dzieli ich status społeczny, miejsce pochodzenia, płeć i motywacje, w istocie wszyscy są życiowymi rozbitkami, ludźmi dotkniętymi przez los i samotnikami, którzy sami siebie skazali na dożywotnią banicję.
Popioły Czasu stanowią w filmografii Wonga utwór wyjątkowy. Jest to bowiem jedyny przypadek, w którym reżyser rezygnuje z wielkomiejskiej scenerii oraz przenosi swych bohaterów w odległą przyszłość. Z drugiej jednak strony jest to film na wskroś „kar-waiowski”. Estetyka kina wuxia jest tu jedynie punktem wyjścia, zewnętrzną otoczką podkreślającą uniwersalność opowiadanych przez reżysera historii. Choć ciasne uliczki, hotelowe pokoje i uliczne neony zastąpione zostały przez pustynię, drewniane chaty i blask słońca odbijający się od piasku, czuje się, że jest to jedynie warstwa formalna, być może też forma hołdu złożonego przez reżysera swojej rodzimej kinematografii. Treść pozostaje niezmienna. Niezależnie bowiem, czy bohaterowie Wonga noszą prochowce, czy zza pasa wystaje im klinga miecza pozostają ludźmi zagubionymi, łaknącymi bliskości, szukającymi swego miejsca na ziemi, a jednocześnie często powierzającymi kontrolę nad swym losem w ręce innych. Pogrążeni są w stanie wiecznego trwania, nie potrafią ani okazać swych uczuć, ani też otworzyć się na uczucia innych.
Spośród wszystkich bohaterów, którzy postawią stopę w chacie Fenga, tylko jeden – wojownik Hong Qi – odnajdzie w końcu szczęście i oddanych sobie ludzi. Ten zginie zresztą w walce, w kilka lat po opuszczeniu pustyni. Pozostali, nie potrafiąc wyrwać się z oków wspomnień, do swych ostatnich chwil będą wieść pustelnicze niemal życie w różnych zakątkach Chin. Paradoksalnie bowiem, choć bohaterowie tak łakną kontaktu z innymi ludźmi, samotność stałą się dla nich bezpieczną przystanią, w której nikt nie będzie w stanie więcej ich zranić. Wong okazuje to w niezwykle wymownej scenie, kiedy Hong Qigong, poraniony w wyniku walki ze strażnikami, zwraca się do Ouyang Fenga słowami: „Różni nas to, że ty nigdy nie zaryzykujesz życia dla jajka”.
Podobieństwa pomiędzy historycznym filmem Wonga, a jego współczesnymi produkcjami dostrzec można również w warstwie wizualnej. Choć reżyser oddał wuxia to, co wuxia jest należne, wprowadzając do Popiołów czasu elementy widowiskowych walk, w pozostałych scenach pozostał wierny swemu charakterystycznemu stylowi. W filmie brakuje szablonowych, sterylnych ujęć średniego planu, w których wyraźnie widać bohaterów i ich otoczenie. Postaci ukazywane są pod różnymi kątami, dominuje plan bliski, a w każdym kadrze coś się dzieje – bohaterowie nierzadko nie są punktami centralnymi kadrów, przechadzając się gdzieś w kątach, zasłaniani przyrządami użytku codziennego, które odbijają światło, deformując nieco obraz. Realizm ten, pozwalający widzowi wejrzeć w świat Popiołów czasu z perspektywy osoby siedzącej gdzieś w pomieszczeniach, w których rozgrywa się akcja, w połączeniu fantazyjnymi sekwencjami walk i pięknymi ujęciami otwartych przestrzeni, robi piorunujące wrażenie.
Popioły czasu: Powrót to – jak już pisałem – starszy filmem, poddany gruntownemu liftingowi. Większość zmian wprowadzonych przez Wonga wyszła filmowi na dobre. Nowy montaż cieszy oko, a remastering i korekta kolorów powodują, że film stał się jeszcze bardziej plastyczny niż w dobie swojego debiutu. Warto odnotować też jedną zmianę, która odbiła się korzystnie na treści filmu. Chodzi mianowicie o usunięcie jednej z początkowych scen, w której Feng rozprawia się z bandytami napadającymi na wioskę. W oryginalnej wersji filmu, był to jedyny moment, w którym główny bohater chwytał za broń, a widz mógł przekonać się, że choć preferuje on wysługiwanie się innymi, sam jest nietęgim wojownikiem. Dzięki wycięciu tej sceny, postać Fenga wiele zyskała. W nowej wersji filmu do samego końca pozostanie on enigmatyczny, a widz nigdy nie dowie się, na ile jest on cynicznym manipulatorem, na ile zaś człowiekiem zrezygnowanym. Niestety, pomimo szeregu pozytywnych zmian, które wprowadził w nowej wersji Popiołów czasu, Wong nie ustrzegł się jednej, która wyszła mu na gorsze – usunął pierwotną muzykę, zastępując ją ckliwymi ilustracyjnymi motywami, utrzymanymi w duchu „zachodnim”, przez co film momentami pogrąża się w autoparodystycznym wręcz patosie.
W chwili swojego debiutu Popioły czasu nie zostały docenione ani przez krytykę, ani przez publiczność. W mojej opinii wynikało to nie tyle z samej wartości filmu, co z racji trafienia w złą epokę. W 1994 roku publiczność nie była chyba jeszcze gotowa na film, który jedynie nawiązuje do konwencji wuxia, wykorzystując ją do przedstawienia innych treści; krytycy natomiast – wręcz przeciwnie – nie mogli odżałować, że nadzieja hongkongskiej kinematografii po tę konwencję sięgnęła. Być może ze względu na dość negatywną recepcję filmu, Wong, który zdążył przyzwyczaić się już do tego, że wszystkie inne jego filmy – nawet te słabsze, jak 2046 – są hołubione, zdecydował się ponownie wprowadzić go do kin? Jakie nie byłyby jego pobudki, zrobił dobrą rzecz. Dzięki temu szersza publiczność będzie miała okazję film obejrzeć i przekonać się, że wcale nie różni się tak od pozostałych, współczesnych produkcji Wonga. Polecam!
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu Netbird.pl.
Tekst pochodzi z 2009 roku.