Muszę wyznać Wam coś, co pewnie sprawi, że miłośni(cz)kom filmowej włoszczyzny zjeżą się włosy na głowie.
Otóż lata całe – do wczoraj – byłem przekonany, że Apokalipsę kanibali (Apocalypse domani aka Cannibal Apocalypse aka Cannibals in the Streets, 1980) wyreżyserował nie Antonio Margheriti, lecz Umberto Lenzi. Byłem tego tak pewny, że nigdy nie przeszło mi przez myśl, by to sprawdzić. A wynikało to z tego, że film pokiełbasił mi się z Koszmarnym miastem (Incubo sulla citta contaminata aka Nightmatere City, 1980, Umberto Lenzi).
Lenzi ma zresztą w Apokalipsie kanibali niejakie cameo (no, jeśli ideę cameo mocno rozciągniemy, tak niemal do pęknięcia), bo w jednej ze scen Charlie Bukowski (jup, nie zmyślam) przygląda się plakatowi do filmu Z piekła do zwycięstwa (Contro 4 bandiere aka From Hell to Victory, 1979) w reżyserii Lenziego, po czym idzie na niego do kina. Bukowskiego gra ponadto Giovanni Lombardo Radice, który nieco później wystąpił u Lenziego w Cannibal Ferox (1981). I takich powiązań między Lenzim i Margheritim można znaleźć całkiem sporo, bo przecież ludzie robiący we włoskich gatunkowcach się znali, czasem gorzej, częściej lepiej.
We włoskim kinie gatunkowym z lat 60., 70. i 80. XX wieku w ogóle rzeczą piękną i dobrą jest to, że gdybyśmy chcieli rozpocząć nieco dłuższą opowieść o nim, moglibyśmy zacząć od dowolnego filmu. Choćby Apokalipsy kanibali.
No bo weźmy choćby jego oryginalny tytuł – Apocalypse domani. Dlaczego jest dwujęzyczny? Dlaczego stoi tam „apocalypse”, a nie „apocalisse”? Może podpowiedzią będzie to, że „domani” oznacza po włosku „jutro”. A film powstał niedługo po tym, jak do kin trafiła głośna produkcja o oryginalnym tytule Apocalypse Now, czyli, po naszemu, Czas apokalipsy (1979, Francis Ford Coppola). Bo wiecie – na tym etapie włoscy producenci kombinowali, jak podpiąć się pod sukcesy zagranicznych hitów.
Margheriti wyreżyserował więc film, który nawiązuje tytułem do Czasu apokalipsy i którego akcja rozpoczyna się w Wietnamie w czasie trwającego tam konfliktu. A później zmienia się w opowieść o zaraźliwym kanibalizmie, przenoszącym się przez ugryzienia. Dlaczego? Ano dlatego, że Włosi realizowali wówczas sporo filmów o kanibalach i zombie. Czemu więc nie mieliby tych dwóch nurtów filmowych połączyć, a przy okazji podpiąć się bezpośrednio pod Czas apokalipsy, a pośrednio pod kino wietnamskie? W tym samym roku Margheriti zrealizował zresztą swój pierwszy wojenny akcyjniak rozgrywający się w Wietnamie, a w 1982 roku dwa kolejne. Rok później był już na etapie kapitalizacji sukcesu Conana Barbarzyńcy (Conan the Barbarian, 1982, John Milius). A później wrócił do filmów wojennych. Ale już nie o Wietnamie.
Apokalipsa kanibali to produkcja zszyta z pomysłów na kilka filmów, w przypadku których każdorazowo można wskazać na ich rodowód. Zaczyna się jako film wojenny, bardzo szybko wchodzi w tryb popularnego nieco wcześniej kina rozliczeniowego z wojną w Wietnamie, opowiadającego o weteranach cierpiących na PTSD, po czym przechodzi w rejestry filmów o próbach powstrzymania przez władze rozprzestrzeniania się zaraźliwej choroby i ucieczki przez zarażonych, doprawionych szczyptą kina kanibalistycznego i filmów o zombie.
I choć motyw zaraźliwego kanibalizmu, który sprowadzili do USA weterani z Wietnamu świetnie czyta się w kluczu metaforycznym (i nie wierzę, że tak nie postrzegał tego Margheriti, będący zresztą także współscenarzystą filmu), to… film sprawia wrażenie, jak gdyby wątki kanibalistyczne/zombie wprowadzono do niego na etapie zdjęć lub tuż przed nimi, mając wcześniej gotowy pomysł na produkcję o weteranach, którzy nie mogą się odnaleźć po powrocie do ojczyzny i „pękają” pod wpływem traumatycznych doświadczeń . I bez nich działałby bardzo dobrze. Albo i nie działał. Ale z nimi też działa. I nie działa. Tylko inaczej.
Bo najpiękniejsze w Apokalipsie kanibali jest dla mnie właśnie to, że ten film zarazem działa, jak i nie działa, na różnych poziomach, w sposób niekompatybilny. I właśnie dlatego film polecam. Ale też go nie polecam.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 17 maja 2021 roku.