Przyznam, że gdy do niedawna myślałem o miejscach, w których mógłbym znaleźć teksty o boomie na wideo w Polsce lat 80. ubiegłego wieku, wydawany w USA polskojęzyczny „Dziennik Związkowy” nie przyszedł mi do głowy. A jednak. Taki materiał znalazł się w numerze z 12 sierpnia 1986 roku.
***
Gorączka “Wideo” w Polsce
Nie tak dawno Grażyna otwarła w swym mieszkaniu kino. Ściśle mówiąc, kino wideo.
Zaprosiła ona kilkunastu swoich znajomych, z których każdy płacąc kilkaset złotych mógł obejrzeć niedostępny w powszechnym rozpowszechnianiu, bo zbyt antykomunistyczny “The Deer Hunter”.
W całej Europie Wschodniej wideo stanowi zupełnie nową szansę w popularyzowaniu kultury. W społeczeństwach, których kultura podlega kontroli państwa, nowa technologia pozwala bowiem na większą ich niezależność.
Nowa wolność polega głównie na tym, że obywatele państw bloku moskiewskiego mają teraz szansę obejrzeć filmy, które nigdy nie pojawiłyby się w kinach. Pozwala to również na przekazywanie informacji sporządzanych przez ruchy opozycyjne. W Polsce niezależne oficyny wydawnicze zamieniają się więc w niezależne wytwórnie filmowe.
“Produkujemy coraz więcej programów wideo, a nasze zainteresowanie tym środkiem przekazu wzrasta wraz ze wzrostem rynku na kasety wideo” — mówi były rzecznik prasowy Komisji Krajowej NSZZ “Solidarność” Janusz Onyszkiewicz.
Z danych oficjalnych wynika, że w prywatnych rękach Polaków znajduje się 350 tysięcy magnetowidów. Trudno jest ustalić dokładną liczbę tego sprzętu, ponieważ jest on głównie szmuglowany z Zachodu. Podanie jednak przez władzę PRL tej liczby wskazuje na to, że jest on dozwolony. Nawet w Rumunii bez wątpienia kraju o największych rygorach, nie ma problemu z obejrzeniem “Rambo”.
Jeden z Rumunów wyjaśnia, że jego brat pracuje na Zachodzie i przysyła mu kasety, które on odtwarza na swoim sprzęcie.
W bloku wschodnim wideo wciąż niezwykle fascynuje. Przyczyną tego jest po części nuda, jaką przekazuje tamtejsza telewizja, której nie są w stanie ożywić nawet skąpo pokazywne starocie zachodniej kinomatorgrafii. Dla przykładu film “Raiders of the Lost Ark” z 1981 r. teraz dopiero wchodzi na ekrany praskich kin.
Sytuacja Polski jest jeszcze gorsza ze względu na zupełny brak środków dewizowych na zakup filmów. Z tego powodu polskie kina wyświetliły w ub. roku tylko 18 zachodnich filmów. Po okresie otwartości w życiu kulturalnym, który przyniosła “Solidarność”, nadszedł więc czas, by zejść z tym w zacisze domowe.
Wszyscy chętnie przychodzą coś obejrzeć, a kiedy zdobędę nową kasetę, jest to osiedlowe wydarzenie — mówi Grażyna.
Przy takim zainteresowaniu nie ma się co dziwić, że ilość kaset i odbiorników wzrasta błyskawicznie. Grupy studenckie czy sąsiedzkie robią często zrzutki, by wspólnie zakupić coś do obejrzenia. Aby obniżyć koszty własne, pobierają opłaty za wypożyczenie kasety lub jej skopiowanie.
Jeszcze przed kilkoma laty takie prywatne kina były nielegalne. Polacy przywozili jednak kasety i odbiorniki, głównie z RFN w ramach “importu prywatnego”. Szybko wzrastający handel tym towarem zaniepokoił władze. Kina zaczęły lamentować, że prywatny interes odbiera im klientów, wydziały finansowe zachodziły w głowę jak tu obciążyć podatkiem operacje zakupu sprzętu i pokazu filmu, obrońcy prawa autorskiego żądali ostrej kontroli taśm…
Nieoczekiwanie, zamiast zdusić nową falę, władze w Warszawie zalegalizowały gorączkę wideo. Po pierwsze, sklepy PEWEKS zaczęły sprzedawać po paskarskich cenach magnetowidy. Chociaż odbiornik Sony kosztuje $839, sprzedawca PEWEKS’u twierdzi, że zapotrzebowanie na ten sprzęt przewyższa jego podaż. Po drugie, zakłady UNITRA w Warszawie rozpoczęły własną produkcję magnetowidów.
Jak twierdzi dyrektor Antoni Konikowski, UNITRA jest pierwszym w bloku wschodnim producentem magnetowidów. Ma ona wyprodukować w roku bieżącym 2,000 tych urządzeń, a za dwa lata 30 tysięcy. Pomimo 50-procentowego podatku, jaki rząd narzuca na te wyroby i w konsekwencji ich wysokiej ceny (po czarnorynkowej wymianie dolara, cena magnetowidu wynosi $500), zapotrzebowanie na ten sprzęt wciąż jest ogromne.
Władze zezwoliły nawet na otwarcie prywatnych wypożyczalni kaset. W jednym z takich punktów na Pradze oferuje się 1,000 różnych filmów. Taśmy przywożone są głównie z RFN, po czym na miejscu w łazience właściciela robiony jest do nich dubbing (wersja polska).
“Otrzymuję filmy w dwa miesiące po ich ukazaniu się w Londynie” — przechwala się właściciel wypożyczalni.
Różne motywy leżą u źródeł takiej decyzji władzy. Niewątpliwie wolą one, by to, co było zupełnie rozregulowane w ograniczonym choćby stopniu uregulować. Filmy z wspomnianej wyżej wypożyczalni na Pradze podlegają bowiem cenzurze. Poza tym wydaje się, że wideo nie stanowi zbytniego niebezpieczeństwa dla reżimu. Z jego punktu widzenia, lepiej żeby ludzie siedzieli w domu i oglądali filmy, niż by mieli organizować marsze uliczne. Oczywiście są i filmy wywrotowe.
Janusz Onyszkiewicz mówi, że filmem, który w ostatnich dniach krąży po Warszawie, jest “Przesłuchanie”, przejmująca relacja z procesów stalinowskich lat 50-tych. Jak wszędzie, tak i w Polsce, ludzie zdają się lubować w dreszczowcach.
“Mam się obawiać wideo? — pyta Mieczysław Rakowski. — Niemcy Wschodni oglądają zachodnioniemiecką telewizję przez ostatnie 30 lat i czy zmieniło to ich stosunek do władzy”
Mimo pewności siebie Rakowskiego, nie jest znany jeszcze wynik tego “eksperymentu” z wideo. W przypadku domowego kina, Grażyna twierdzi, że po obejrzeniu filmu zwykle rozpoczynają się długie pełne emocji dyskusje, o tym np. jak opierać się władzy. Po pięciu dniach projekcji, nie była ona w stanie zorganizować ani jednej więcej. Oddała więc cały wypożyczony sprzęt właścicielowi.
“Było z tym zbyt wiele zachodu — wyjaśniała.— Każdego należało czymś poczęstować i uczestniczyć w długich nocnych rozmowach Polaków”.
***
***