Rahim – współzałożyciel Paktofoniki i Pokahontaz, artysta solowy, producent i wydawca – opowiada o swoim solowym krążku, planach na przyszłość, koncertach i zmianach, jakie zaszły na polskiej scenie hip-hopowej na przestrzeni ostatnich lat,
Przed miesiącem na półki sklepowe trafiła płyta zatytułowana Podróże po amplitudzie, będąca… No właśnie. Będąca czym? Formalnie rzecz ujmując powinniśmy mówić o niej jako o Twoim solowym debiucie, lecz określenie to wydaje się być nie tylko nieadekwatne, co wręcz deprecjonujące. Zważywszy na Twój wieloletni staż na scenie hip-hopowej, zasługi dla jej popularyzacji oraz mnogość projektów, w które się angażowałeś, trudno określić Cię mianem „debiutanta”, nawet biorąc poprawkę na jego umowność.
Sam nazywam ów album debiutanckim i czynię to z szerokim uśmiechem na ustach. Jakby nie patrzeć, jest to mój debiut solowy. Dotychczas w większym lub mniejszym stopniu współtworzyłem dziewięć albumów. Zupełnie nieświadomie ten okazał się być dziesiątym, czyli poniekąd jubileuszowym. Jest to o tyle wyjątkowy album, że przy jego konstrukcji opierałem się tylko i wyłącznie na własnej wizji i pomysłach. Nawet kolaboracja z gośćmi polegała na zaproszeniu do udziału w danym, wcześniej wymyślonym przeze mnie, utworze. Dodatkowo krążek dość mocno pokazuje mnie jako człowieka, a co za tym idzie moje rozterki, radości, smutki, etc. To chyba najbardziej osobista z moich płyt.
Dlaczego zdecydowałeś się na jego wydanie właśnie teraz, w piętnaście lat po rozpoczęciu działalności artystycznej?
Najwięcej czasu w jej tworzeniu zajęło mi dogadanie się z samym sobą w kwestii tego, co i jak chcę pokazać. Kiedy w końcu udało mi się wyeliminować nałożony lata temu idealny obraz mego solo, wszystko ruszyło z kopyta i dziś w nośnikach kręcą się Podróże Po Amplitudzie.
Od czasu premiery krążka miałem okazję usłyszeć i przeczytać sporo opinii na jego temat. Część z nich była bardzo pochlebna, część krytyczna, jeszcze inne sytuowały się gdzieś pośrodku. Niemal wszystkie jednak posiadały wspólny mianownik – zwracano uwagę na to, że stworzyłeś płytę niezwykle różnorodną. I faktyczne, po jej przesłuchaniu aż chce się sparafrazować L.U.C.-a i powiedzieć, że „style mieszasz jak koktajle z trunków”, zarówno pod względem muzycznym, jak i tekstowym. Jednym ze źródeł różnorodności albumu jest spora liczba osób zaangażowanych w przygotowanie jego warstwy muzycznej, z których każda wniosła coś od siebie. I tak na przykład: o ile Vixen przygotował bity bardziej taneczne, o tyle podkłady Di.N.O. są mroczniejsze, doskonale komponujące się z tekstem, lecz do wyjścia na parkiet raczej nie zachęcające. Fejm utrzymany jest w klimatach ragga, Padrone ocieka trip-hopem, nie zabrakło też fragmentów zahaczających o psychodelę. Krótko mówiąc – wszyscy spisali się na medal. Zastanawia mnie tylko jedno. Na przestrzeni lat udowodniłeś, że jesteś nie tylko pierwszorzędnym MC, lecz również producentem, czemu dałeś wyraz choćby w takich projektach, jak Eksperyment: PSYHO i DynamoL. Dlaczego więc tym razem zdecydowałeś się stanąć wyłącznie za mikrofonem, stworzenie muzyki zostawiając w gestii innych osób?
Jak słusznie zauważyłeś, w większości moich albumów udzielałem się także producencko. Tym razem potrzebowałem odmiany i skupienia się na warstwie lirycznej oraz klimacie kawałków. Dobrałem bity, które mnie inspirowały oraz jakby samoistnie wodziły mą ręką po kartkach. Bardzo cenię sobie ludzi, którzy wyprodukowali bity na Podróże po amplitudzie. Po co byłby kolejny zestaw moich, ukształtowanych w pewien sposób produkcji, skoro jest tak wielu utalentowanych beatmakerów. Trzeba na nich stawiać i pokazywać ich talent. Tu była ku temu okazja. W innym wymiarze liczba producentów, a co za tym idzie mnogość stylów, była tym czego potrzebowałem. Każdy, kto mnie zna, wie, że ciężko o dwa te same kawałki w moim wydaniu i ciężko pozamieniać zwrotki w kawałkach, aby nadal pasowały, co jest cechą większości raperów. Lubię eksperymentować i chodzić tam, gdzie jeszcze nikt nie stąpał. Płyta z założenia miała być różnorodna, tak jak zresztą zróżnicowany jest świat wokół nas. Tyle ile kawałków, tyle tematów i sposobów ich przedstawienia. To jest właśnie styl Rahima, którego jedni kochają, a inni nienawidzą.
Pomówmy teraz o tekstach. Na Podróżach… sprezentowałeś słuchaczom iście wybuchową mieszankę. Jest i żartobliwie i refleksyjnie. Autotematyzm z Padrone czy Dinozaurów miesza się z tekstami bardziej ogólnej natury. Nad utworami takimi jak Dzisiaj i Pasażer unosi się duch Paktofoniki, lecz nie unikasz zapuszczania się w rejony, z którymi wcześniej nie byłeś kojarzony, jak choćby w kwestie złożoności relacji damsko męskich w Można?. Powiedziałeś, że płyta w swych założeniach pomyślana była jako różnorodna. Podejrzewam jednak, że podczas prac nad nią nie zabrakło miejsca dla nieplanowanego, spontanicznego procesu twórczego.
Tak jak już wspomniałem, lubię zróżnicowanie i to jest jakby istota mego tworzenia. Dużo z tym tematów dojrzewało wraz ze mną. Kilka z nich powstało stricte spontanicznie, kiedy natchniony danym bitem pisałem, co mi w duszy gra. Kilka kawałków, które w pierwotnym założeniu miały znaleźć się na trackliście zostało zastąpionych przez świeżynki. Generalnie nie miałem założeń, że na przykład trzy kawałki mają być psycho, następne dwa uduchowione, a cztery wesołe. Zależało mi na oddaniu tego, co siedzi we mnie.
Zanim przejdziemy do innych tematów, poświęćmy chwilę gościom, którzy przewinęli się przez Podróże… i nawinęli na nich swoją zwrotkę. Z Twoją pozycją na scenie do udziału w projekcie mógłbyś zaprosić niemal każdego. Tymczasem zdecydowałeś się niemal na tę samą ekipę, z którą współpracowałeś w ramach projektu DynamoL. Można wręcz odnieść wrażenie, że swój krążek potraktowałeś jako jeszcze jedną platformę promocji artystów, których zgromadziłeś pod skrzydłami MaxFloRec, pojawiają się na nim bowiem GrubSon, Lilu, Ńemy i Śliwka. Z tuzów polskiego hip-hopu usłyszeć można właściwie tylko Abradaba i Fokusa, którego z oczywistych względów zabraknąć nie mogło. Skąd taki dobór współpracowników?
Od zawsze kieruję się tym samym kryterium doboru artystów na swoje produkcje. Wybieram tych, z którymi się kumpluję, a dodatkowo szanuję i jaram się tym co robią. Dobieranie artystów pod kątem ich popularności zostawiam innym twórcom. Ja żyję w nieco innej bajce, gdzie panują inne zasady. Nie zmienia to jednak faktu, że jest w Polsce sporo ludzi, z którymi chciałbym nagrać wspólny numer. Uczynię to na pewno na swej drugiej płycie, którą chciałbym stworzyć właśnie na zasadzie „Rahim & …”.
Jako że jednym z moich faworytów na naszym rodzimym muzycznym poletku jest L.U.C., liczę, że jeszcze kiedyś zgotujecie nam wspólny projekt. W końcu współtworzyłeś z nim Homoxymoronomaturę, później wraz z Fokusem pojawiłeś się na jego Planet L.U.C., a na kształcie tego albumu silne piętno odcisnął związany z MaxFloRec Ńemy. Przyznam szczerze, że zdziwił mnie brak obecności L.U.C.-a na Podróżach…, tym bardziej, że kilka kawałków zdawało się być wprost stworzonymi po to, by zawiesił on na nich swój głos.
Właśnie tu się z Tobą nie zgodzę. Uważam, że na Podróżach… nie stworzyłem kawałka, do którego L.U.C. by pasował. Znamy się trochę i znam jego banię. Nasze kooperacje ocierają się o specyficzne kawałki, których na moim solo nie ma. Na pewno przy drugiej płycie coś takiego stworzymy. A przynajmniej w to wierzę.
Niemal równolegle do wydania Podróży… rozpocząłeś trasę koncertową promującą ten album. Zawitałeś już do niektórych śląskich miast, gościłeś też na północy kraju. Wiem, że w ciągu dwóch najbliższych miesięcy odwiedzisz jeszcze kolejno: Zieloną Górę, Zabrze, Kielce, Gdańsk, Toruń… Ufff… Racibórz, Olsztyn, Chełm i Poznań. Wygląda na to, że na brak propozycji nie narzekasz.
Chce grać jak najwięcej, gdyż kocham to. Uwielbiam łapać kontakt z ludźmi, odwiedzać nowe miejsca i poznawać panujące tam klimaty. Nie zamierzam też osiąść na laurach i swym odbiorcom kazać czekać kolejnych parę lat na następny album. Tak jak mówiłem wcześniej, chciałbym zrobić projekt z ludźmi, których twórczości się jaram. Czyli takie pół solo. Wkrótce zabieram się za pisanie nowych kawałków. Na ten moment mam jeszcze kilka obiecanych featuringów.
Wszyscy, którym nie dane było być na żadnym koncercie wchodzącym w ramy tej trasy, a którzy będą mieli niedługo okazję gościć Cię w swoich miasta, na pewno ciekawi są, czego można spodziewać się po tych występach. Czy ograniczasz się wyłącznie do nowego materiału, czy też prezentujesz również starsze utwory? Kto wspiera Cię na scenie?
Na scenie towarzyszą mi moi bracia – Minix (hypeman, beatbox) oraz DJ Bambus. Mój repertuar koncertowy oczywiście nie ogranicza się jedynie do kawałków z Podróży po amplitudzie. Gramy także moje solowe kawałki oraz niektóre z tych, których jestem pomysłodawcą. Prezentujemy utwory znane chyba wszystkim oraz te mniej znane, krążące jedynie w sieci.
Skoro jesteśmy przy temacie koncertów, pomówmy o 6 kwietnia. Wraz z resztą ekipy Pokahontaz wystąpiłeś wtedy w roli suportu przed 50 Centem. Dwa krótkie pytania: jakie wrażenia i jak do tego doszło?
Pomagaliśmy organizatorom w promocji tego wydarzenia. W pewnym momencie pojawił się pomysł, aby zagrać suport i myśl ta się urealniła. Co do wrażeń… Zagraliśmy na tle białej kurtyny, na 1/3 sceny, przy minimum świateł i mocy nagłośnienia. Chwile później nastąpiło jebnięcie dźwiękowo-wizualne. Czyli generalnie wrażenia średnie. Tym samym raczej się na zapiszemy więcej na taką opcję.
Porzućmy więc temat 50 Centa, zostańmy przy Pokahontaz. Jakiś czas temu wiele mówiło się o drugiej płycie zespołu, jednak prace zostały wstrzymane w związku z waszymi innymi zobowiązaniami i solowymi projektami. Powiedz jednak, czy potrafisz choć w przybliżeniu określić czas rozpoczęcia prac nad płytą Pokahontaz. Czy w ogóle rozmawiałeś na ten temat z Fokusem i Bambusem?
Rozmawiamy o tym w zasadzie dość często. Doszliśmy już do prostych wniosków, że nasze style i tematyka ostatnimi czasy bardzo się rozeszła na boki. Ciężko nam na ten moment znaleźć wspólny mianownik na następne numery, a nie chcemy robić tego tylko po to aby powstało. Czekamy na właściwy moment, gdzie nie będzie dywagacji, tylko siądziemy i napiszemy kolejny wspólny album.
Odejdźmy na chwilę od tematu Rahima – muzyka i pomówmy o Rahimie – szefie agencji artystyczno-wydawniczej. Czego możemy spodziewać się od MaxFloRec w tym roku? Czy powinniśmy wyglądać nowych wydawnictw artystów zgromadzonych pod tą egidą, albo jakichś ciekawych wydarzeń sygnowanych waszym logo?
Póki co w naszych kręgach panuje globalna mobilizacja i wszyscy – no może poza leniwcem Śliwką – robią swoje nowe albumy. Poza tym czekam na nowy materiał Holdcuta, który planujemy wydać wraz z DVD. Zresztą dopiero rozpoczął się drugi kwartał, więc jeszcze wiele przed nami. Czas pokaże.
Nie będzie przesady w określeniu Cię mianem jednego z „Ojców Założycieli” polskiego rapu. Na scenie działasz już od piętnastu lat. W tym czasie zdążyłeś zgromadzić doświadczenia zarówno epoki przegrywanych kaset, jak i cyfrowej jakości plików audio. Powiedz mi, jak oceniasz zmiany jakie rozwój technologii wywarł na scenę hip-hopową, możliwości jej promocji i poziom prezentowany przez jej przedstawicieli. Z jednej bowiem strony Internet dostarcza nam ogrom narzędzi umożliwiających komunikację, wymianę doświadczeń, zwiększanie swych umiejętności i zaprezentowanie swych dokonań. Dziś przy użyciu domowego komputera i darmowych programów można stworzyć profesjonalny podkład muzyczny. Jeszcze kilkanaście lat temu, by wybić się na rynku – zwłaszcza w gatunkach, na które media nie spoglądały przychylnym okiem – potrzeba było sporych umiejętności i jeszcze więcej szczęścia, nie bez znaczenia było też to, gdzie się mieszka. W dobie Internetu, serwisów takich jak YouTube, czy MySpace nic nie stoi na przeszkodzie, by o muzyku z przysłowiowego Wygwizdowa usłyszała cała Polska. Z drugiej strony do Internetu trafia sporo rzeczy, które trudno posądzić o posiadanie jakiejkolwiek wartości.
Stary, kiedyś trzeba było naprawdę coś sobą reprezentować aby móc się pokazać szerszemu gronu. Kiedy zaczynałem rapować, w śląskiej szkole rapu wbijano nam do głów, że aby być artystą trzeba mieć swój oryginalny styl. Każdy z nas szukał, a następnie szlifował własne patenty. Było kilka dużych wytwórni (majorsów) oraz parę mniejszych, ale jedynie te mogły się zainteresować Twoją muzyką. Jedynym sposobem na wydanie płyty było przedstawienie zajebistego materiału, który spodobałby się wydawcy. Jeśli do tego doszło, wynajmował Ci studio, a równolegle uruchamiano promocję w tradycyjnych środkach masowego przekazu tj. radio, TV i prasa. Jeśli zdobyłeś zainteresowanie słuchaczy, stawałeś się kimś. Jeśli nie, znikałeś ze sceny. Dziś jest dużo łatwiej pod wieloma względami – Internet, home recording, etc. Jednak każdy kij ma dwa końce. Łatwy dostęp przekłada się na dużą liczbę artystów, zaś to na zaniżenie poziomu prezentowanych utworów czy płyt. Przez ogrom podaży coraz ciężej o właściwy temu popyt. To już niestety podstawowe prawa ekonomii. Rzadko komu udaje się wybić z gąszczu średniawki czy chłamu.
Na zakończenie chciałbym zapytać, jakie miejsce w ramach współczesnej popkultury powinien zajmować Twoim zdaniem hip-hop. Odkąd pamiętam, bój toczą ze sobą dwie przeciwstawne wizje. Z jednej strony mamy starą szkołę, prezentowaną przez takich artystów, jak KRS-One, który zdążył chyba już zdissować połowę raperów, którzy kiedykolwiek pojawili się w telewizji. Z drugiej zaś strony istnieje wcale pokaźne grono wykonawców, którzy kręcą wideoklipy za miliony dolarów, nie zżymają się na myśl o wspólnym nagraniu z popularną artystką i nie przepuszczają żadnej okazji, by promować się w mediach. Jeszcze kilka lat temu również i w Polsce nie brakowało orędowników izolacji, dziś chyba już nikt nie myśli poważnie o zamknięciu się w muzycznym getcie. Jak Ty patrzysz na te sprawy?
Faktycznie, wiele poglądów zmieniło się ostatnimi laty. Kiedyś artyści, a wraz z nimi słuchacze, pielęgnowali inne wzorce niż obecnie. Ja jestem pod tym względem konserwatywny. Uważam, że artyzm daje nam wolność i swobodę działań, jednakowoż nie popieram kawałków płytkich i o niczym. Tu nie chodzi już nawet o sam hip-hop, a każde promowane nagranie. Lubię kiedy promowane są rzeczy z przekazem.
Dziękuję za rozmowę.
Dzięki także.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu GoCity.pl.
Tekst pochodzi z 2010 roku.