Fantasy według Lucia Fulciego


Podbój (La conquista de la tierra perdida aka Conquest, 1983) nie jest dobrym filmem. Ale nie w taki sposób, w jaki niedobre, a niekiedy po prostu złe, choć dostarczające pewnej przyjemności, były liczne produkcje heroic fantasy realizowane w latach 80. ubiegłego wieku na fali popularności, niekiedy antycypowanej, Conana Barbarzyńcy (Conan the Barbarian, 1982, John Milius).

Bo, mimo przynależności do tego samego nurtu, to film bardzo od nich odmienny. Bliski wcześniejszym horrorom Fulciego, ale też – paradoksalnie, mimo wyraźnych różnic – Conanowi Barbarzyńcy. A nawet bardziej – pierwotnemu pomysłowi Miliusa na filmową sagę o Conanie.

Wcześniejsze horrory Fulciego miały charakter wybitnie oniryczny. Przystępując do prac nad Podbojem, Fulci podjął próbę realizacji onirycznego fantasy. Dlatego też między innymi polecił swemu operatorowi, by rejestrował obraz przez obiektyw miękkorysujący. Świat, w którym rozgrywała się akcja filmu, miał sprawiać wrażenie na poły materialnego, sennej fantazji, zatartego wspomnienia, odprysku rzeczywistości, której już nie ma, a która być może nigdy nie istniała. To znaczy – nie istniała nigdy poza opowieścią. Legendą. Mitem.

Z Conanem Barbarzyńcą Miliusa Podbój zdaje się łączyć chęć stworzenia i opowiedzenia mitu. Z konieczności – na wiele mniejszą skalę, bez rozmachu produkcji ze Schwarzeneggerem. Finansowo pewnie gdzieś w granicach jej budżetu na katering.

Dziwny jest to film. Na pewno nie dobry. Ale szalenie interesujący. Obok którego nie sposób przejść obojętnie.

Tak przynajmniej sądzę teraz. Gdy oglądałem go po raz pierwszy te kilkanaście lat temu, uznałem, że to straszne gumno. Dobrze było wrócić.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 2 sierpnia 2023 roku

Dodaj komentarz