Kolejnym postanowieniem na ten rok, co do którego mam nadzieję, że coś z niego wyjdzie, jest regularne zamieszczanie w swoich mediach społecznościowych, a później także na blogu, zestawień ośmiu plakatów filmów, które ostatnio obejrzałem – po raz pierwszy lub w ramach odświeżenia – i krótkiego komentarza.
Dlaczego ośmiu, a nie, na ten przykład, sześciu lub dziesięciu? Bo taka liczba zgrabnie się prezentuje na zestawieniach.
Póki co w tym roku filmów zbyt wiele nie obejrzałem, bo dokładnie osiem. Wynikało to z tego, że miałem trochę rzeczy na głowie. Ale raz, że być może wkrótce uda się częstotliwość seansów zwiększyć, a dwa, że te które zaliczyłem, były satysfakcjonujące. Poza jednym.
Tym niesatysfakcjonującym był Upiorny dom (Paganini Horror, 1988, Luigi Cozzi), do obejrzenia przymierzałem się od lat. Nie było warto – nie dziwię się, że to jedyny film Cozziego, którego nikt nie lubi, włącznie z reżyserem.
Zagładę domu Usherów (House of Usher, 1960, Roger Corman) odświeżyłem sobie na potrzeby niedawnej rozmowy o Duszach zmarłych w ramach „Pogaduch komiksowych”. Był to powrót bardzo satysfakcjonujący – do tego stopnia, że chyba odświeżę sobie większość filmów Cormana inspirowanych utworami Poego.
Jeszcze bardziej satysfakcjonujący był powrót do Krwi dla Draculi (Blood for Dracula aka Dracula cerca sangue di vergine… e mori di sete!!!, 1974, Paul Morrissey), choć w tym przypadku „powrót” jest nadużyciem, ponieważ filmu nie widziałem od czasu liceum i niemal nic z niego nie pamiętałem. Wspaniałe kino!
Zawodowcy (The Professionals, 1966, Richard Brooks) to film, który od lat miałem z tyłu głowy, głównie ze względu na obsadę, ale jakoś nie mogło się złożyć, bym się za niego zabrał. W końcu to zrobiłem i nie żałuję – nie jest to kino wybitne, ale dostarczyło mi sporo westernowo-przygodówkowej frajdy.
Z tytułów najświeższych najlepiej weszła mi Próba wiary (The Convent, 2023, Lee Tamahori). Przyznam, że gdyby nie miejsce i czas akcji, a w jakimś tam stopniu także Guy Pearce, to bym sobie ten film odpuścił. Z powodu reżysera. Bo, kurde, niegdyś zrobił był jeden z moich ulubionych filmów – Tylko instynkt (Once Were Warriors, 1994) – po czym wyjechał do Hollywood, gdzie kręcił gówno za gównem (przynajmniej od 2001 roku).
Tak się jakoś złożyło, że tego samego dnia obejrzałem dwa francuskie filmy, choć za współczesnym francuskim kinem nie przepadam. „Hrabia Monte Christo” (Le Comte de Monte-Cristo, 2024, Alexandre de La Patelliere, Matthieu Delaporte) wszedł mi dobrze, czego nie mogę powiedzieć o ubiegłorocznej adaptacji „Trzech muszkieterów”, do której scenariusz napisali reżyserzy tego filmu. No ale tu było o wiele łatwiej, bo w przypadku „Hrabiego…” nie mam emocjonalnego stosunku ani do powieści, ani do żadnej z jej wcześniejszych adaptacji. Drobne rączki (Petites mains, 2024, Nessim Chikhaoui) były ok. To w gruncie rzeczy dość szablonowy dobroczuj, ale kompetentnie zrealizowany. Na plus przemawia tematyka – nigdy za mało filmów, w których związki zawodowe i strajki są przedstawiane w pozytywnym świetle.
Na koniec został mi Heavier Trip (Hevimpi reissu, 2024, Juuso Laatio, Jukka Vidgren). No cóż… Należę do grona osób, którym bardzo podobał się oryginał. Kontynuacja jest słabsza (tym słabsza, im bardziej chce opowiadać tę wyświechtaną historię o artyście wiedzionym na pokuszenie przez skomercjalizowaną i bezduszną branżę muzyczną), ale i ta dobrze się bawiłem. Niemniej – jeśli będę wracał (a będę), to zdecydowanie do pierwszej części.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 17 stycznia 2025 roku.