Bywam czasem oskarżany, głównie we własnym domu (ciekawe, kiedy Karolina zobaczy ten wpis i czy napisze, że to nieprawda), o to, że wystawiam filmom ocenę jeszcze przed ich obejrzeniem, na podstawie tego, co o nich wyczytałem, lub samej ich koncepcji.
Moje wrażenia po seansie filmu Nezura 1964 (2020, Hiroto Yokokawa) zadają kłam tym oszczerstwom! Bardzo chciałbym ten film polubić. Bo łączy w sobie wiele rzeczy, które lubię – japońskie filmy o wielkich potworach, produkcyjną historię kina, opowieści o niezrealizowanych filmach i formułę docudramy, a do tego jest to projekt crowdfundingowy. Niestety, mimo to, polubić go nie mogę.
Nezura 1964 dobitnie pokazuje, że dobra anegdota nie równa się dobremu filmowi. A twórcy mieli dobrą anegdotę. Wręcz zajebistą. Tym zajebistszą, że prawdziwą.
Oto bowiem w 1963 roku w wytwórni Daiei narodził się pomysł realizacji filmu kapitalizującego popularność kaijū eiga wytwórni Tōhō, zwłaszcza serii o Godzilli. Ze względu na to, że osoby zaangażowane w jego produkcję (w tym prezes Daiei, Masaichi Nagata) chciały, by wyróżniał się on na tle filmów konkurenta, a także pod wpływem Ptaków (The Birds, 1963) Alfreda Hitchcocka, zdecydowano się na historię o hordzie wielkich szczurów. Film Daigunjū Nezura miał trafić na ekrany na początku 1964 roku. Twórcy filmu chcieli wykorzystać w nim prawdziwe szczury, rejestrowane na makietach miasta, wypełnionych modelami budynków i pojazdów. Udało im się zrealizować ujęcia testowe i przystąpić do właściwych zdjęć. Kłopot w tym, że w produkcji wykorzystywali szczury kanałowe (które nabywali na mieście za 50 jenów od sztuki). Te zaś niekiedy wymykały się z planu, a poza tym mieszkańcy sąsiedztwa, w którym położne było studio, obawiali się gryzonie mogą roznosić choroby. Zorganizowali więc protesty, które nagłośniły sprawę, wskutek czego Urząd Opieki Społecznej i Zdrowia Publicznego nakazał zamknięcie produkcji i pozbycie się szczurów, co wytwórnia zrobiła. Część z makiet i modeli stworzonych na potrzeby tej produkcji została nieco później wykorzystana przy realizacji filmu Gamera (1965), który dał początek drugiej najsłynniejszej serii kaijū eiga.
Musicie przyznać, że jest to zajebista anegdota. Być może nawet tkwi w niej potencjał na naprawdę fajny film. Nezura 1964 jednak nim nie jest. Przynajmniej moim zdaniem, bo nie wątpię, że może się komuś podobać.
Podstawowy problem filmu, jak dla mnie, leży w tym, że nie robi z zajebistą anegdotą, która legła u jego podstaw, niczego ciekawego. Nie ma substancji. To filmowy bryk anegdoty. A właściwie to anty-bryk, bo rozciąga tę krótką anegdotę, jak tylko może. A i tak może tylko do czterdziestu dwóch minut, bo pozostał jedenaście to ujęcia z produkcji, lista płac i podziękowania.
Przyznam, że nie wiem, dlaczego twórcy filmu zdecydowali się na taką formę. Bo po mojemu o wiele lepiej działałby jako dokument z elementami rekonstrukcji. Jego twórcy mogli również pójść w pełną fabułę, inspirowaną autentycznym wydarzeniem, lecz nie roszczącą sobie prawa do jego humorystycznej rekonstrukcji, co pozwoliłoby na wprowadzenie większej liczby elementów komediowych, wątków pobocznych i tym podobnych. Być może wynikało to z ich szacunku do osób zaangażowanych w produkcję Daigunjū Nezura? Może… Nie wiem. Wiem jednak, że chętnie zobaczyłbym film, który robi z tą anegdotą coś więcej. Bo że jest zajebista, to wiedziałem już przed seansem.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 4 czerwca 2024 roku.