Lekturowa polecajka filmoznawczo-pokoleniowo-piracka

Pssst. Mam dla Was namiar na arcyciekawy tekst. Niestety nie w wolnym dostępie, ale o tym, jak go można przeczytać piszę pod koniec.

Niedawno ukazał się najnowszy numer kwartalnika „Czas Kultury”, którego tematem przewodnim jest „Młodość (w) akademii”. A nim znalazł się tekst Karoliny Kostyry Wychowani na małym ekranie. O wczesnych praktykach kinofilskich filmoznawczyń i filmoznawców z pokolenia Y.

Celem Karoliny było zbadanie i nakreślenie charakterystyki polskich filmoznawczyń i filmoznawców z roczników 1984-1990, ja zaś byłem jedną z osób, z którymi porozmawiała na potrzeby artykułu. Sądzę, że postawiony sobie cel udało jej się zrealizować wyśmienicie.

Artykuł warto przeczytać z kilku względów, ale z mojej perspektywy najciekawszym jego aspektem jest rozpoznanie i opisanie roli, jaką w edukacji filmowej moich rówieśników i rówieśniczek, związanych dziś z filmem na poziomie akademickim, odegrało piractwo. Od lat miałem podobne intuicje, bazujące na własnych doświadczeniach i rozmowach ze znajomymi, a tekst Karoliny nie tylko je potwierdził, ale i zgrabnie wyartykułował.

Przy różnych okazjach wielokrotnie powtarzałem, że nie byłoby mnie w Akademii (czy to dobrze, czy źle, nie mnie oceniać), a przynajmniej nie zajmowałbym się w jej ramach tym, czym się zajmuję, gdyby nie uczestnictwo w kulturze pirackiej w latach liceum i studiów. Światowe kino poznawałem wówczas głównie za sprawą pirackich serwisów. Nie były one dla mnie jedynym źródłem edukacji filmowej, lecz z pewnością takim, bez którego pozostałe w najlepszym razie byłyby mniej efektywne. Lektura artykułu utwierdziła mnie w przekonaniu, że było to doświadczenie, jakkolwiek nie przepadam za tym określeniem, pokoleniowe.

Poniżej dwa wyimki z artykułu dotyczące tej kwestii, które może zachęcą Was do sięgnięcia po tekst.

Pielęgnowanie pasji umożliwiały nieprzebrane zasoby nowej filmoteki, jaką stanowiły materiały pirackie, zwłaszcza pozyskiwane dzięki systemowi peer-to-peer. Choć piractwo medialne nie było doświadczeniem wyłącznym dla milenialsów, rozmówcy wskazywali na jego szczególną rolę w kształtowaniu generacyjnej tożsamości i wypracowywaniu własnych sposobów oglądania filmów. O znaczeniu piractwa dla nowej kinofilii pisze się coraz częściej i śmielej (Meili 31–45; Sohn 115–123). Dorota Jędrzejewska-Szpak, omawiając własną młodzieńczą aktywność piracką w kontekście społecznym, oświadczyła, że „[k]orzystanie z torrentów to także doświadczenie pokoleniowe. Wielu kinofilów ma je we krwi” (16). Najodważniejsze świadectwa napływają właśnie od samych praktyków. W samoświadomej refleksji jedna z badanych osób stwierdziła: „Dostęp do serwisów pirackich jest nie do przecenienia pokoleniowo. Dla mnie była to szkoła filmu” (Wywiad 6). Program tej szkoły kształtowany był indywidualnie, wedle alternatywnych kanonów, obejmujących zapomniane arcydzieła, niszowe kino gatunków, niepopularne w polskim piśmiennictwie tytuły i nowości pozbawione dystrybucji w kraju. Kiedy tylko nauczyłam się korzystać z torrentów, od razu wyszukałam pliki z filmami Donnie Darko, Klub winowajców i Withnail i ja – w tamtym czasie żaden z tych tytułów nie był dostępny w polskiej dystrybucji. […]

Wspominając o „kulturotwórczym” potencjale piractwa, badani akcentowali rozwijanie własnej działalności naukowo-dydaktycznej, do jakiej przyczyniło się filmowe oczytanie możliwe dzięki nielegalnym źródłom. Podkreślali także swoją obecną partycypację w kulturze legalnej: kolekcjonowanie płyt Blu-ray i nośników analogowych, kupowanie oficjalnych gadżetów popkulturowych, subskrypcje na platformach streamingowych, udziały w festiwalach filmowych i regularne wizyty w kinie (wychowankowie „małego ekranu” dziś oglądają również filmy w kinach). Rozmówczyni wyznała: „Osoby, które pobierają filmy, nie przestają chodzić do kina, bo ich pasja filmowa jest po prostu stymulowana”; dookreślając przy tym własne stanowisko względem ewentualnego zubożania legalnej kultury komercyjnej przez piractwo: „Nie mam z piractwem większego problemu etycznego. Kiedy ściągam film Disneya, czuję się jak Robin Hood [śmiech]” (Wywiad 10). Rozmówcy konsekwentnie ujmowali piractwo medialne w ramach działań niezgodnych z prawem, ale etycznie słusznych lub przynajmniej akceptowalnych. W tym kontekście dowcipnie wspomniana figura Robin Hooda, symbolizująca dostęp do dóbr wspólnych i redystrybucję bogactwa, pojawia się nieprzypadkowo.

No dobra, ale jak tekst można przeczytać? Jest kilka opcji. Możecie kupić cały numer „Czasu Kultury”, zarówno stacjonarnie (m.in. w Empikach), jak i online, na stronie wydawnictwa – wersja papierowa kosztuje 29 zł, a elektroniczna 21 zł. Możecie kupić elektroniczną wersję samego artykułu – za 5 zł na stronie wydawnictwa. Możecie też wybrać się gdzieś, gdzie jest sprzedawana papierowa wersja pisma i tam przeczytać tekst.

Niezależnie od tego, na którą opcję się zdecydujecie, sądzę, że po tekst sięgnąć warto, zwłaszcza jeśli takie rzeczy Was interesują.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 26 listopada 2025 roku.

Dodaj komentarz