Mój Top amerykańskich filmów fantasy z lat 80. XX wieku

Nie jest to wpis planowany, lecz spontaniczny, więc pewnie gdybym miał go dłużej przemyśleć, to pewnie byłby bardziej rozbudowany… lub nie powstałby nigdy, bo rozważałbym go zbyt długo i w końcu stwierdził, że temat musi odleżeć. Nie tym razem jednak.

Ale przejdę już do rzeczy. Otóż pod facebookowym wpisem o filmie Excalibur (1981, John Boorman) Eldricht Cymeriański napisał: „Kurcze zrobiłbym sobie maraton takiego starego ale niezłego fantasy. Excalibur, Conan. Co jeszcze warto?”. Odpisałem mu w komentarzu, ale teraz pomyślałem, że warto byłoby nieco tę odpowiedź przeredagować i przekształcić w osobny wpis.

No więc widzę to tak, że Excalibur byłby na takiej liście pozycją bezdyskusyjną, takoż Conan Barbarzyńca (Conan the Barbarian, 1982, John Milius), bo to Wielkie Kino, czemu dawałem tu już wyraz kilkukrotnie. Ale co dalej?

Następny w kolejce byłby Ciemny kryształ (The Dark Crystal, 1982, Jim Henson, Frank Oz), bo to film, która bardzo dobrze broni się do dziś. Ale jest to też pozycja często wymieniania w temacie wartych uwagi filmów fantasy z lat 80. ubiegłego wieku, toteż umieszczenie jej na takiej liście byłoby zaskoczeniem żadnym.

Dlatego też w dalszej kolejności poleciłbym debiut reżyserski Alberta Pyuna, czyli film Miecz i czarnoksiężnik (The Sword and the Sorcerer, 1982), którego wybór może już budzić kontrowersje. Mam świadomość, że jest to pozycja o wartości o kilka klas niższej od Excalibura i Conana Barbarzyńcy, ale po pierwsze – trudno jest konkurować z arcydziełami, a po drugie – debiut Pyuna jest o niebo lepszy od wielu robionych po taniości filmów fantasy z tego okresu, a pod względem produkcyjnym jest to właśnie ta półka. Poza tym – lubię, cenię, mam sentyment.

Z pewnością uwzględniłbym na takiej liście również Pogromcę smoków (Dragonslayer, 1981, Matthew Robbins), którego obejrzałem po raz pierwszy w życiu dopiero niedawno, a który to wywarł na mnie spore wrażenie, tym bardziej że był koprodukcją Disneya. Dorzuciłbym też animowany Ogień i lód (Fire and Ice, 1983, Ralph Bakshi), z kilku względów, ale przede wszystkim ze względu na to, jak wspaniale esencjonalnym fantasy jest – toż to obrazy Frazetty czy innego Valejjo na ekranie.

Gdyby ktoś z jakiegoś festiwalu filmowego czy studyjnego kina zgłosił się do mnie z propozycją „Ej, zaprojektuj nam program filmów fantasy z lat 80. XX wieku” (co nigdy się nie stanie), to właśnie tak by on wyglądał.

A u Was jak by to wyglądało?

Wpis pojawił się na fanpejdżu 28 października 2024 roku.

Dodaj komentarz