Odświeżyłem sobie wczoraj Nagą zdobycz (The Naked Prey, 1965, Cornel Wilde) i był to jeden z moich najbardziej satysfakcjonujących rewatchów od dłuższego czasu.
Gość biegnie, prawie się nie odzywa, bo i przez większość czasu nie ma do kogo, wokół – dzicz i pustka, pustka i dzicz, a za nim – grupa doświadczonych, sprawnych łowców. Czysty ruch. Czyste kino. A jak to jest pięknie zmontowane! A jakie tam są piękne zdjęcia!
Że przesadzam? Cóż mogę poradzić? Jestem frajerem, gdy chodzi o filmy o samotnych ludziach w dziczy, jeśli tylko działają, a nie jest to jakieś kontemplacyjne, posthipisowskie pierdolejro o odnajdowaniu siebie w lesie. A tu samotny człowiek działa. I działa pięknie. Bo jest to tour de force Cornela Wilde’a, tak aktorskie, jak i reżyserskie.
Ze współczesnej perspektywy jest to film dość problematyczny. Ale nic nie poradzę na to, że gdy widzę, jak Wilde biegnie, jak wlecze się, jak pada na twarz i jak walczy, to myślę: „To jest kino!”.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 31 stycznia 2023 roku.