W hongkońskim i tajwańskim kinie wuxia z lat 70. i początków 80. ubiegłego wieku ninja nie pojawiali się zbyt często, a jeśli już, to jako postaci negatywne, z którymi musieli mierzyć się chińscy wojownicy.
Nie inaczej było w filmie Ninja pięciu żywiołów (Ren zhe wu di aka Five Element Ninjas) z 1982 roku w reżyserii Changa Cheha, zrealizowanym w wytwórni braci Shaw. Kompetentnie zrobionym i pomysłowym – w dużym stopniu właśnie za sprawą sięgnięcia po temat ninjów, który pozwolił twórcom na kreatywność.
Punktem wyjścia filmu jest rywalizacja między dwoma chińskimi szkołami sztuk walki, w którą zostaje zaangażowany japoński klan ninja. Japończykom udaje się zgładzić wszystkich członków szkoły, do zniszczenia której zostali wezwani, w czym niebagatelną rolę dogrywa fakt, że techniki ninjutsu, którymi się posługują, są w Chinach nieznane. Później, nie mając zamiaru wracać do ojczyzny, mordują swoich zleceniodawców, by przejąć kontrolę nad chińskim światem sztuk walki. Jedyny ocalały ze szkoły zaatakowanej przez ninjów pobiera nauki ninjutsu u chińskiego mistrza i wraz z trójką nowych przyjaciół rzuca wyzwanie Japończykom.
W Ninja pięciu żywiołów mocno wybrzmiewają resentymenty względem Japonii i chiński pop-nacjonalizm. Nie tylko dlatego, że w filmie postaciami negatywnymi są Japończycy, próbujący podbić chiński świat sztuk walki, a co za tym idzie – zyskać wpływy w regionie, ale i ze względu na to, że ninjutsu zostało w nim przedstawione jako zespół technik zapożyczonych niegdyś z chińskich sztuk walki i rozwijanych dalej w Japonii. Znaczy – nawet ninjutsu Japończycy nauczyli się od Chińczyków. Interesującym aspektem filmu jest też (być może nieuchwytna na pierwszy rzut oka dla części pierwotnej zachodniej widowni, która niespecjalnie widziała różnice między Chińczykami i Japończykami) mocna egzotyzacja Japończyków, objawiająca się przede wszystkim wprowadzeniem ogromu technik ninjutsu i japońskich broni, każdorazowo opisywanych za pomocą pojawiających się na ekranie napisów z ich nazwami.
Są to kwestie ciekawe, przynajmniej dla mnie, niemniej przy ocenie takiego filmu podstawowym kryterium powinien być poziom frajdy towarzyszącej seansowi. A ten jest wysoki. Zwłaszcza w przypadku dwóch kluczowych, bardzo rozbudowanych sekwencji, w których chińscy wojownicy mierzą się z ninja stosującymi techniki ninjutsu pięciu żywiołów – metalu, drzewa, wody, ognia i ziemi (stąd tytuł).
Pierwsza, rozpoczynająca się w okolicach dwudziestej minuty filmu, służy demonstracji potęgi ninjów, którzy bez większego problemu zabijają ośmiu z najpotężniejszych uczniów w chińskiej szkole walki. Natomiast w drugiej, finałowej, ocalały uczeń i jego nowi przyjaciele pokonują ninjów, próbujących zastosować te same techniki, które zapewniły im wcześniejsze zwycięstwo.
I dzieją się w tych sekwencjach rzeczy magiczne, bo twórcy filmu uwolnili w nich potężne pokłady kreatywności. Jakie? Na przykład podstępne ataki ninjów… przebranych za drzewa.
Co prowadzi mnie do ostatniej myśli: Otóż: Ninja pięciu żywiołów to jeden z niewielu filmów o ninjach z lat 80. ubiegłego wieku, w których różne kolory ich kostiumów mają uzasadnienie fabularne. I to dwojakie – jako nawiązanie do żywiołu, w którym specjalizują się poszczególni ninja, i jako kamuflaż.
A teraz zostawiam Was ze sceną, w której chińscy wojownicy mierzą się z ninja stosującymi techniki żywiołu drzewa.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 11 stycznia 2024 roku.