Meandry dystrybucji filmu „Da di long zhong”

Fakt, że film, z którego dwa fragmenty możecie zobaczyć na wideo, nie został jeszcze na szeroką skalę zmemizowany, jestem w stanie wyjaśnić sobie tylko tym, że jest słabo znany.

Bo to potężne źródło grafik i filmików z katolickim misjonarzem napierniczającym ludzi wielkim krzyżem i rozstrzeliwującym ich z wyciągniętym z niego lekkim karabinem maszynowym. Albo wręcz – z samym Jezusem, bo i to ma pewne uzasadnienie w tym, jak film przez lata funkcjonował w obiegu.

A zaczęło się od tego, że w 1974 roku na Tajwanie Hsu Chin-Liang wyreżyserował, według własnego scenariusza, film Da di long zhongm, którego tytułu nie podejmę się przetłumaczyć, zaznaczę tylko, że zawarty w nim „smok” jeszcze powróci w dalszych losach tej produkcji.

Rzecz opowiadała o amoralnym misjonarzu (lub podszywającym się pod misjonarza rzezimieszku), który niechętnie łączy siły z chińskim mistrzem sztuk walki przeciw japońskim rabusiom w Chinach z – na oko – lat 30. ubiegłego wieku (choć równie dobrze mogą to być lata 20. czy 10.) .

Fabuła, niezbyt rozbudowana, ma zresztą znaczenie drugorzędne względem stylu i zawartych w filmie motywów, ten bowiem łączy kino wuxia ze spaghetti westernem – głównie z oryginalnym Django Sergia Corbucciego z 1966 roku, ale da się tu wyczuć także Sergia Leone, a nawet, choć to już nie włoski western, Sama Peckinpaha. Co prawda nie widziałem wszystkich filmów wuxia czerpiących ze spaghetti westernu, ale byłbym skłonny – z pewną nieśmiałością – stwierdzić, że chyba nigdy te dwa nurty kina nie stały tak blisko siebie, jak w tym przypadku.

Na jakimś etapie film trafił do dystrybucji w Hong Kongu, gdzie dorobił się także anglojęzycznego tytułu – Fury in Storm. I to właśnie z Hong Kongiem wiążą się jego dalsze losy.

Oto bowiem zwrócili na niego uwagę Joseph Lai i Godfrey Ho z firmy IFD Films & Arts i postanowili wykorzystać go w jednym ze swoich robionych na prędkości filmów spod znaku „kopiuj-wklej ninję”. Dla osób niewtajemniczonych: Lai i Ho nabywali prawda do dystrybucji tanich (zwykle starszych) filmów z Tajwanu, Filipin, Korei Południowej i innych azjatyckich krajów, do których później włączali kilka z realizowanych przez nich scen z ninjami, z udziałem białych aktorów, a następnie dubbingowali partie zakupionych filmów (które stanowiły zwykle od 80 do 90% finalnego produktu), by jako tako łączyły się fabularnie ze scenami z ninjami. W przypadku Da di long zhong nie mam co do dubbingu pewności, bo choć taka była zwykle praktyka Laia i Ho, to możliwe, że wykorzystali oni już wcześniej istniejący anglojęzyczny dubbing z czasów wyświetlania oryginalnego film w Hongkongu.

Efektem prac Laia i Honga był film Ninja Avengers z 1987 roku, w którym ninjów odgrywali Richard Harrison (gwiazda), Stuart Smith i jakieś randomy, znany również jako Ninja Operation 6: Champion of Fire. Aby zmieścić w nim sceny z udziałem ninjów – trwające łącznie około dziesięć minut – z Da di long zhong usunięto część oryginalnego materiału, w tym scenę, w którym chińscy żołnierze rozstrzeliwują Antonia, czyli tego niby-misjonarza, przywiązanego do jego własnego krzyża. Przemontowano też scenę jednego z dialogów między Antoniem i Smokiem, jak w dubbingu nazwano chińskiego mistrza sztuk walki (pisałem, że to słowo powróci) – usunięto z niej ujęcia ze Smokiem, a w ich miejsce wprowadzono postać graną przez Harrisona, a cała ich rozmowa opiera się na kontrplanach.

W 2020 roku prawie że oryginalna wersja filmu Da di long zhong ukazała się w Niemczech na blu-rayu – nakładem Tonpool Medien GmhH – pod tytułem Django: Im Reich der gelben Teufel, czyli Django: W krainie żółtych diabłów, co jest dokładnie takim poziomem subtelności, jakiego spodziewałbym się po niemieckim wydaniu takiego filmu. A piszę „prawie że oryginalna”, ponieważ ta edycja bazuje na remasterze Ninja Avengers, a nie oryginalnej taśmie z Da di long zhong. Wygląda to tak, że z Ninja Avengers usunięto sceny z ninjami, cały dialog między Antoniem i ninją, nie przywracając fragmentów usuniętych przez Laia i Ho, zaś anglojęzyczna ścieżka dźwiękowa to dubbing z Ninja Avengers.

Wskutek tego blu-rayowa wersja filmu ma wyraźne braki, ale póki co jest to jedyna opcja, by obejrzeć odrestaurowaną wersję „Da di long zhong”, jeśli nie zna się mandaryńskiego. Bo jeśli znacie, a niestraszna Wam słaba kopia, to oryginalną wersję filmu w kopii VHS-ripowej można znaleźć na YouTubie.

To właśnie dzięki niej mogłem obejrzeć scenę rozstrzelania Antonia. Nie tylko ja, bo na to, że film w wersji mandaryńskiej, nie znając tego języka, oglądało więcej osób, wskazują niektóre jego opisy, w tym ten na stronie filmu na IMDB, wedle których Antonio nie jest Antoniem, lecz… Jezusem Chrystusem, ponownie wskrzeszonym po rozstrzelaniu.

Ale nawet w wersji okrojonej i z anglojęzycznym dubbingiem, co do którego można przypuszczać, że różni się od oryginału, warto film obejrzeć. Zwłaszcza wspaniały finał, bo spaghetti western wchodzi w nim na 110%.

Wpis pojawił się na fanpejdżu 10 stycznia 2024 roku.

Dodaj komentarz