Niespełnione sny o filmowej adaptacji komiksu „Sandman”

Choć pierwsze informacje o rozpoczęciu prac nad serialem „Sandman” pojawiły się w czerwcu 2019 roku, próby przeniesienia kultowego komiksu Neila Gaimana na ekrany – zarówno małe, jak i duże – podejmowano o wiele wcześniej. Te nigdy jednak nie wyszły poza fazę scenariusza.

Prace nad ekranizacją „Sandmana” niemal od początku wywoływały wśród jego fanów emocje tyleż gorące, co ambiwalentne. Z jednej strony – ekscytację, z drugiej zaś niepokój, wynikający z poczucia, że komiks jest nieadaptowalny. Sam Gaiman – zanim zmienił zdanie w tej kwestii – mówił, że stworzenie filmu na podstawie jego komiksu byłoby „jak wzięcie dziecka, ucięcie mu obu rąk, jednej nogi i nosa, żeby zmieściło się do małego pudełka, i wypełnienie reszty tego pudełka kawałkami mięsa”. Skąd wzięło się to przekonanie?

„Sandman” należy do elitarnego grona tytułów, które w latach 80. i 90. XX wieku odegrały kluczową rolę w rozwoju amerykańskiego komiksu mainstreamowego i zmianę postrzegania tego medium w świadomości społecznej. Zyskał uznanie nie tylko czytelników komiksów, ale i osób, które wcześniej ich unikały, traktując je jako poślednią formę rozrywki, pozbawioną walorów artystycznych. „Sandman” udowodnił im, że tak być nie musi. Ale i był to komiks na wskroś oryginalny. Akcja rozgrywała się w uniwersum DC – a więc świecie zamieszkiwanym przez takie postaci, jak Batman, Superman, Wonder Woman – lecz na jego obrzeżach. Miał też wyjątkowego bohatera. Niezwykle potężnego, lecz odległego od „pospolitych” superherosów, któremu nie w głowie było przywdziewać spandeks i walczyć z superzłoczyńcami, ponieważ na jego barkach spoczywał ciężar całkiem innego kalibru. Był nim Sen, czy też Morfeusz, takim bowiem imieniem posługiwał się najczęściej – władca Śnienia, krainy, do której przenosiła się każda istota, kiedy tylko zasypiała; jeden z Nieskończonych, personifikacji najważniejszych elementów rzeczywistości; brat Losu, Śmierci, Zniszczenia, Rozpaczy, Pożądania i Maligny. Niezwykłe, nawet jak na standardy komiksu fantastycznego, były także jego przygody i postaci, z którymi się stykał – m.in. odwiedził konwent morderców i piekło, uwolnił muzę Kaliope z rąk przetrzymującego go pisarza i obdarzył talentem literackim Williama Shakespeare’a, prowadził polityczne gry z przedstawicielami Ładu, Chaosu oraz różnych panteonów i spotykał się co sto lat z nieśmiertelnym mężczyzną, którego z biegiem czasu zaczął traktować jak przyjaciela. „Sandman” to przy tym komiks wymykający się ramom konwencjonalnej struktury narracyjnej – epizodyczny, z licznymi retrospekcjami, dygresyjny, stopniowo wprowadzający wątki, które znajdowały rozwinięcie nawet kilkanaście numerów później.

Paradoksalnie jednak właściwości dzieła Gaimana, które zaskarbiły mu uznanie i umożliwiły wyjście poza granice komiksowego getta, były tymi samymi, które utrudniły jego filmową adaptację – zwłaszcza do formuły letniego blockbustera, na co liczyli producenci. Dlatego też prace nad nią trwały tak długo.

W żargonie branży filmowej funkcjonuje termin development, oznaczający etap prac nad filmem między podjęciem decyzji o jego realizacji, a właściwą produkcją. Składa się na niego szereg działań, jednak z perspektywy pokrętnej drogi „Sandmana” na ekrany najważniejsze są dwie ­– ustalenie ogólnej koncepcji filmu i przygotowanie scenariusza, który zadowoliłby osoby decyzyjne. W pracach nad adaptacją „Sandmana” ścierały się rozbieżne koncepcje dotyczące jej wierności względem pierwowzoru, tonacji, gatunkowości, a nawet tego, czy powinna być filmem czy serialem.

Choć sam Gaiman wyrażał pogląd, że „Sandman” mógłby zadziałać jako serial, już na początku XXI wieku, w koncernie Time-Warner (obecnie WarnerMedia) – będącym właścicielem praw do komiksu – zaczęto o tym poważniej myśleć dopiero w 2010 roku. Wtedy to reżyser James Mangold próbował zainteresować HBO swoim pomysłem na serial na podstawie „Sandmana”, nieco później zaś ogłoszono, że w Warner Bros. Television przystąpiono do prac nad serialem, który miał przygotować Eric Kripke – wówczas najbardziej znany z serialu „Supernatural”, a obecnie „The Boys”. Ostatecznie jednak pomysł zarzucono. Fakt, że w ogóle go rozważano, wynikał najpewniej z rozczarowania brakami postępów z filmową adaptacją komiksu, która od od dawna tkwiła w tym, co w branży określa się mianem piekła (lub limba) developmentu – długotrwałej niemożności wyjścia projektu poza tę fazę.

Pierwszy numer serii „Sandman” według scenariusza Gaimana trafił do sprzedaży w styczniu 1989 roku. W Time-Warner zainteresowano się przeniesieniem jej na ekran już w 1991 roku. Wynikało to przynajmniej z dwóch względów. Po pierwsze nieco wcześniej wytwórnia Warner Bros. osiągnęła spektakularny sukces kasowy za sprawą Batmana w reżyserii Tima Burtona, który był najbardziej dochodowym filmem 1989 roku. A że jedno z naczelnych praw Hollywood głosi, że jeśli jakiś film osiągnął sukces, należy jak najszybciej zrealizować kolejne podobne, wielu producentów uznało, że adaptacje komiksów są przyszłością. Koncern Time-Warner był zaś w o tyle uprzywilejowanej pozycji, że należało do niego wydawnictwo DC Comics – zaczęto się więc rozglądać za dobrze rokującymi pozycjami z jego katalogu. Po drugie „Sandman” już wówczas był fenomenem wykraczającym poza środowisko komiksowe, a w kolejnych latach popularność serii i estyma, jaką się cieszyła, tylko rosła.

Gdy do Gaimana pierwszy raz zwrócono się z pomysłem adaptacji „Sandmana”, ten do niego nastawiony sceptycznie. Temat ucichł na kilka lat – na poważnie wrócono do niego w 1995 roku, zlecając przygotowanie scenariusza Tedowi Elliottowi i Terry’emu Rossio, duetowi scenarzystów, który wcześniej zasłynął poprawiając skrypt do Alladyna. Elliott wspominał, że on i Rossio byli fanami „Sandmana” i przekazali agentowi, że jeśli ktoś będzie pracował nad adaptacją tego komiksu, ma załatwić ich angaż. Kiedy jednak ukończyli scenariusz, producenci byli z niego tak niezadowoleni, że nie zgodzili się na uznanie zlecenia za zrealizowane i wypłacenie im należności. A przynajmniej uznał tak jeden z producentów i przekonał do tego resztę. Był nim Jon Peters.

Peters jest postacią sławetną, nie tylko w środowisku fanów komiksu. Jako współproducent Batmana z 1989 roku z jednej strony podjął wiele decyzji, które przyczyniły się do sukcesu filmu, z drugiej zaś skonfliktował się z Burtonem do tego stopnia, że gdy ten realizował sequel Batman powraca uniemożliwił mu wejście na plan zdjęciowy. Po tym, jak na początku lat 90. Peters nabył prawa do adaptacji komiksów o Supermanie, próbował wyprodukować film Superman Lives, stawiając piszącemu scenariusz Kevinowi Smithowi m.in. takie wymogi, jak to, by Superman nie latał i walczył z ogromny pająkiem, a jego przeciwnik, Brainiac – z niedźwiedziem polarnym. Z relacji jego współpracowników wynika, że Peters nie rozumiał fenomenów komiksów, w adaptację których był zaangażowany. Ze względu na swój udział w produkcji Batmana dołączył jednak do zespołu pracującego nad filmowym „Sandmanem” i całkowicie go sobie podporządkował.

Elliott i Rossio stanęli przed nie lada wyzwaniem. Gdy w marcu 1996 roku do sprzedaży trafił ostatni numer „Sandmana”, seria liczyła 75 zeszytów, co przekładało się na blisko dwa tysiące stron, złożonej, wielowątkowej opowieści. Chcąc dochować wierności pierwowzorowi, a jednocześnie opowiedzieć spójną historię, duet zdecydował się zaadaptować dwa pierwsze wydania zbiorcze serii, Preludia i nokturny oraz Dom lalki, i jeden numer ze zbioru czwartego, przedstawiający spotkanie Snu z rodziną. W historiach tych Morfeusz zostaje w 1916 roku uwięziony przez maga Rodericka Burgessa w zaklętym kręgu, z którego uwalnia się 72 lata później. By odzyskać pełnię mocy, musi odnaleźć skradzione mu przedmioty – sakwę z piaskiem, hełm i księżycowy rubin. Gdy powraca do swej krainy, Śnienia, odkrywa, że pod jego nieobecność zniknęły z niej cztery potężne sny, w tym koszmar Koryntczyk, a na Ziemi narodził się Wir Snów – śmiertelnik zagrażający istnieniu świata.

Elliott wyraził niegdyś przypuszczenie,  że skryptu nie zaakceptowano, ponieważ nie zawierał idiotycznej jego zdaniem sugestii Petersa, by Morfeusz został schwytany przez nastolatki, które urządziły seans spirytystyczny. Na tym udział Elliotta i Rossia w projekcie się nie skończył. Nieco później bowiem Robert Avary, współautor scenariusza do „Pulp Fiction” i miłośnik „Sandmana”, wyraził zainteresowanie reżyserią jego filmowej adaptacji, a po zapoznaniu się ze skryptem uznał, że warto nad nim popracować. Elliott i Rossio przygotowali drugą wersję scenariusza, datowaną na kwiecień 1996 roku, zaś trzy miesiące później Avary złożył kolejną, z jego poprawkami.

W 1998 roku Gaiman wypowiadał się przychylnie o tych scenariuszach, mówiąc: „trudno było ich nie lubić, ponieważ miały po 110 stron, ja zaś napisałem w tej czy innej formie, w tym bądź innym momencie, 95 z nich”. Skrypty te są istotnie dość wierne komiksowemu pierwowzorowi. W komiksach Sandman najpierw wyrusza w poszukiwanie skradzionych mu atrybutów – sakwę znajduje u byłej dziewczyny Johna Constantine’a, hełm w piekle, a rubin w rękach Doctora Destiny, jednego z pomniejszych klasycznych złoczyńców uniwersum DC – a dopiero później Koryntczyka i Wiru Snów. W scenariuszach historie te połączono i to Koryntczyk jest w posiadaniu rubinu. Znacznie ograniczono także liczbę postaci ­– babkę Wiru Snów i kobietę, u której Morfeusz znalazł sakwę, połączono w jedną osobę, Koryntczyk jest jedynym potężnym snem, jaki uciekł ze Śnienia, wyeliminowano też niemal wszystkie postaci z komiksów superbohaterskich DC (m.in. Mister Miracle, Martian Manhunter, Scarecrow czy wspomniany już Constantine) pozostawiając jedynie dobrze wpisującego się w konwencję demona Etrigana. W pewnym sensie Gaiman faktycznie napisał znaczną część tych scenariuszy – sporo dialogów zostało przeniesionych słowo w słowo z kart komiksu.

W przeciwieństwie do Gaimana Peters nie był zadowolony ze scenariusza, wskutek czego w styczniu 1997 roku Avary wycofał się z projektu. Jak później wspominał, Peters był bardzo krytyczny względem jego pomysłu, by wszystkie sceny snów zrealizować w technice animacji poklatkowej, inspirowanej filmami Jana Švankmajera i braci Quay. Zdaniem Avary’ego Peters miał na film diametralnie odmienną koncepcję – oczekiwał przepełnionego akcją wakacyjnego blockbustera, z Morfeuszem okładającym się z Koryntczykiem pięściami, najlepiej w rajtuzach i pelerynie, jak na bohatera komiksów przystało.

Peters dostał to, czego chciał, od kolejnego scenarzysty zaangażowanego do projektu, Williama Farmera, który nieco wcześniej ukończył pierwszy skrypt do Jonathana Hexa. Był on nieopierzonym scenarzystą, bez siły przebicia w Hollywood, dlatego dostosowywał się niemal do każdego pomysłu osób nadzorujących projekt z ramienia firmy produkcyjnej Petersa – jego samego widywał tylko przelotem. Napisał kilka wersji scenariusza, uwzględniając m.in. takie wymogi, jak powiązanie fabuły z nadchodzącym nowym tysiącleciem – rzecz absurdalną, zważywszy na to, że nawet jeśli film szybko trafiłby do produkcji, na ekranach pojawiłby się w chwili, gdy nowe millenium byłoby pieśnią przeszłości. W przeciwieństwie do Elliotta, Rossia i Avary’ego, nie tylko nie był fanem komiksu Gaimana, ale i w ogóle nie miał wcześniej z nim styczności. Jak jednak wspominał, od samego początków jasne było dla niego, że dla producentów „Sandman” nie był ważny jako komiks, lecz jako marka. Nie interesowało ich wierne przeniesienie go na ekran, lecz użycie popularnej nazwy i stworzenie rozrywkowego filmu, który dałby początek franczyzie. I internet zapłonął. A przynajmniej jego część, żywo zainteresowana „Sandmanem”.

29 listopada 1998 roku na łamach serwisu Ain’t It Cool News pojawiła się miażdżąca recenzja scenariusza do Sandmana datowanego na lipiec 1998 roku i przypisanego Farmerowi. Niejaki Moriarty pomiędzy inwektywami wymierzonymi w Petersa oraz Farmera streścił w niej skrypt, wyliczając jego odstępstwa od pierwowzoru. Punkt wyjścia jest podobny do komiksu – Sen zostaje uwięziony w zaklętym kręgu, z którego uwalnia się po wielu latach i próbuje odzyskać sakwę z piaskiem, hełm i rubin. Dalej jednak scenariusz dryfuje w kierunku nastawionego na pościgi i walki filmu akcji, z postaciami i sytuacjami mającymi niewiele wspólnego z tymi znanymi z komiksu. Dość powiedzieć, że odległym odpowiednikiem komiksowej Śmierci jest tu Miłość, Lucyfer i Koryntczyk są braćmi Morfeusza, a intryga, od której zależą losy świata, kręci się wokół rywalizacji między braćmi o to, kto zdobędzie atrybuty Snu przed nastaniem 2000 roku. Gaiman wielokrotnie bardzo krytycznie wypowiadał się scenariuszach powstałych po odejściu Avary’ego z projektu. W 1999 roku stwierdził, że kolejne wersje scenariusza były coraz gorsze, ponieważ producenci pozbywali się każdego, kto miał jakiekolwiek pojęcie, co robi, a ostatnia wersja skryptu, jaką otrzymał, była tak zła, że był w stanie przeczytać ją tylko do 14. strony. I wcześniej zresztą wyrażał pogląd, że to, co działało w scenariuszach, pochodzi bezpośrednio z komiksu, zaś tym, co nie działa, są pomysły producentów domagających się więcej akcji czy wątku miłosnego.

Farmer próbował bronić się przed krytyką, argumentując, że scenariusz Avary’ego był niefilmowalny, a fani „Sandmana” nie mają co liczyć na jego wierną adaptację, ponieważ żadne studio nie podjęłoby się takiego projektu. Poza tym skrypt, który wyciekł, choć podpisany jego nazwiskiem, zawiera elementy, których nie napisał, musiały więc zostać dodane przez kogoś innego. Otwarcie jednak przyznał, że nigdy nie postrzegał scenariusza Sandmana jako swojego, ponieważ był on zlepkiem pomysłów całego zespołu produkcyjnego.

Na początku nowego millenium – odgrywającego tak istotną rolę w scenariuszu Farmera – firma Petersa podjęła jeszcze kilka prób opracowania scenariusza Sandmana. Zwrócono się w tej sprawie m.in. do Davida J. Schowa, pisarza literatury grozy, pracującego także przy filmach, lecz o projekcie wkrótce ucichło. Nigdy nie został jednak oficjalnie anulowany. Sam Gaiman, choć nie szczędził krytycznych uwag pod adresem Petersa, złagodził swój negatywny stosunek do idei adaptacji „Sandmana”. Podkreślał jednak, że wymagałoby to kogoś, kto podszedłby do projektu z pasją i szacunkiem dla materiału – jak Sam Raimi do Spider-Mana czy Peter Jackson do Władcy pierścieni.

Pod koniec 2013 roku w mediach głośnym echem odbiła się wiadomość, że David S. Goyer ma wyprodukować dla Warner Bros. filmową adaptację „Sandmana” we współpracy z Gaimanem i Josephem Gordonem-Levittem. Miłośnicy komiksu przyjęli tę wieść z entuzjazmem, głównie ze względu na udział w przedsięwzięciu samego Gaimana. Na pięknym śnie o wiernej adaptacji kultowego komiksu pojawiły się jednak rysy – zmiany scenarzysty i opuszczenie w 2016 roku projektu przez Gordona-Levitta, wskazujące na niemożliwe do pogodzenia różnice kreatywne między nim i New Line Cinema (należącym do Warner Bros. studia, do którego przeniesiono produkcję filmu). Gdy pod koniec roku Eric Heisserer złożył w ręce producentów ukończony scenariusz, również wycofał się z projektu, oznajmiając, że doszedł do wniosku, iż „Sandman” nie powinien być filmem, lecz serialem. Ostatecznie tak też się stało.

Projekt adaptacji „Sandmana”, choć zmienił medium, pod pewnymi względami zatoczył koło. Z informacji na temat pierwszego sezonu serialu wynika, że jego fabuła bazuje na tomach Preludia i nokturny i Dom lalki, tak jak scenariusz Elliotta i Rossia. Opisy serialu, fotosy promocyjne oraz zwiastuny pozwalają przypuszczać, że będzie to adaptacja dość wierna, a więc bliska temu, jak wyobrażali ją sobie twórcy pierwszych wersji scenariusza. Czy tak będzie na pewno, przekonamy się już 5 lipca.

Tekst stanowi nieco rozszerzoną wersję artykułu, który pierwotnie został opublikowany w 3 sierpnia 2022 roku na łamach internetowej wersji tygodnika „Wprost”.

Dodaj komentarz