Podróż śladami przepływu filmowych inspiracji, u którego źródeł leży Siedmiu samurajów (Shichinin no samurai, 1954) Akiry Kurosawy, zawiodła mnie ostatnio w całkiem ciekawe rejony, mianowicie – do westernu Mściciele (The Revengers, 1972, Daniel Mann).
Nie wiem, czy twórcy filmu bezpośrednio inspirowali się japońskim arcydziełem, i, po prawdzie, raczej w to wątpię. Niemniej, efekt ich pracy zawiera tropy, które gdzieś tam, hen, korzeniami, tkwią przy Siedmiu samurajach. Pobrzmiewają tu i inne rzeczy, choćby Poszukiwacze (The Searchers, 1956) Johna Forda czy Dzika banda (The Wild Bunch, 1969) Sama Peckinpaha, ale najbliżej Mścicielom do Parszywej dwunastki (The Dirty Dozen, 1967, Robert Aldrich), a jestem zwolennikiem poglądu, że ten film ma dług u Kurosawy, i Siedmiu wspaniałych (The Magnificent Seven, 1960, John Sturges). A właściwie to – do „Siedmiu wspaniałych” przefiltrowanych przez „Parszywą dwunastkę”.
Gdy niedawno polecałem Mścicieli znajomemu, powiedziałem, że to anty-Siedmiu wspaniałych. No, kiedy się to wypowiada, brzmi lepiej, niż gdy się zapisuje, ale jestem do tej myśli przyzwyczajony, więc tak to już zostawię. I nie będę wyjaśniał, o co dokładnie w tej myśli chodzi, ponieważ jak zazwyczaj spoilerami się nie przejmuję, tak w tym przypadku im mniej wie się o filmie przed seansem, tym lepiej. Nakreślę Wam tylko punkt wyjścia.
No więc jest to filmowa opowieść o ranczerze (w tej roli William Holden), którego cała rodzina zostaje zamordowana w najeździe Komanczów dowodzonych przez białego bandytę. Mężczyzna postanawia pomścić rodzinę, werbując do tego zadania sześciu zabijaków osadzonych w meksykańskim więzieniu. I kiedy myślicie już, że wiecie, czego można się dalej spodziewać, film zaskakuje.
Na marginesie: Holden, wiadomo, kot, ale film ma w ogóle mocarną obsadę, bo są tu też Ernest Borgnine, Woody Strode, Roger Hanin, Reinhard Kolldehoff oraz (młody) Jorge Luke. I każdy z nich dowozi.
A skoro już poruszyłem temat przepływu filmowych inspiracji, które u źródeł mają Siedmiu samurajów, to czemu nie pociągnąć go dalej? Tym bardziej, że screeny czekają na swój moment już od dłuższego czasu.
Przenosimy się do Hongkongu. Bo mam dla Was Siedmiu wojowników (Zhong yi qun ying” aka Seven Warriors, 1989, Terry Tong). Sądzę, że nawet gdybym nie zaczął od Kurosawy, to pierwszy człon tytułu skierowałbym Wasze myśli w tym kierunku. I słusznie, choć nie do końca.
Akcja filmu rozrywa się w Chinach w latach 20. XX wieku. Pewna wioska staje się celem napadów bandytów pod wodzą jednego z licznych watażków, chcących dorobić się na panującym w kraju chaosie. Mieszkańcy wioski udają się do pobliskiego miasta, by wynająć ludzi, którzy będą w stanie obronić ją przed bandziorami. Do wioski przybywa sześciu byłych żołnierzy i młodziak, pragnący być taki jak oni. Siódemka przygotowuje chłopów do obrony, w której też bierze czynny udział. Nie wszyscy wychodzą z niej cało.
Korci mnie, by zapytać tu: „Brzmi znajomo?”, ale bądźmy poważni. Co ciekawe, bezpośrednią inspiracją dla hongkońskiej produkcji nie było Siedmiu samurajów, lecz Siedmiu wspaniałych – jej twórcy przetwarzali elementy amerykańskiego westernu niewystępujące w japońskim pierwowzorze.
Przypuszczam, że osoby, które znają Siedmiu wspaniałych, rozpoznają na poniższych kadrach z Siedmiu wojowników kilka parafraz tego westernu.
Dwa wpisy, z których złożyłem ten, pojawiły się na fanpejdżu 19 i 20 lipca 2022 roku.