„Co to za stary film tu pokazujesz?” – możecie zapytać. Jeśli byście to zrobili, to pewnie odpowiedziałbym: „Ano stary, i ciekawy, choć jednocześnie smutny”. Bo mam tu dla Was coś z dziedzin historii polarystyki, japońskiego kina i, niestety, okrucieństwa względem zwierząt.
Wszystko to dotyczy japońskiej wyprawy na biegun południowy z lat 1910-1912 dowodzonej przez porucznika Nobu Shirase. I filmu Japońska ekspedycja antarktyczna (Nihon nankyku tanken), który podczas tej wyprawy zarejestrował Yasunao Taizumi, pracujący dla przedsiębiorstwa filmowego M.Patē Shōkai.
Jak być może wiecie, na początku drugiej dekady XX wieku odbył się nieformalny wyścig o to, kto będzie pierwszym człowiekiem, który postawi stopę na biegunie południowym. Sztuka ta udała się Norwegowi Roaldowi Amudsenowi, którego ekipa dotarła tam 14 grudnia 1911 roku. Nieco później biegun południowy osiągnęła też brytyjska ekipa, dowodzona przez Roberta Falcona Scotta – dotarła tam 17 stycznia 1912 roku, lecz wszyscy członkowie grupy zmarli w drodze powrotnej. W wyścigu tym początkowo brał udział także porucznik Shirase.
Shirase już od jakiegoś czasu bezskutecznie próbował przekonać do sfinansowania wyprawy japońskie władze i środowisko naukowe. W końcu jednak uzyskał wsparcie hrabiego Shigenobu Ōkumy, byłego i późniejszego premiera Japonii (piastował to stanowisko w 1898 roku i w latach 1914-1916), który utworzył stowarzyszenie na rzecz wyprawę i objął jego prezydenturę. Uzyskane przez stowarzyszenie pieniądze pozwoliło Shirase na zorganizowanie wyprawy.
Licząca 27 osób ekspedycja wypłynęła z Japonii 29 listopada 1910 roku na pokładzie „Kainan Maru”, będącego wcześniej statkiem rybackim. Statek osiągnął Ocean Antarktyczny w marcu 1911 roku, lecz złe warunki pogodowe uniemożliwiły dopłynięcie do Antarktydy i załoga została zmuszona do przezimowania w Sydney. Wyprawę wznowiono dopiero 19 listopada 1911 roku (za dwanaście dni stuknie więc 110. rocznica tego wydarzenia). Załoga wylądowała na Antarktydzie 17 stycznia 1912 roku, na tym etapie jednak Shirase porzucił już myśl o zdobyciu bieguna południowego – osiągnął szerokość geograficzną 80°05S-156°37W, zbliżając się do bieguna na około odległość około tysiąca kilometrów w linii prostej. Statek powrócił do Japonii w czerwcu 1912 roku.
Ale wróćmy do wątku filmowego. Tuż przed wypłynięciem „Kainan Maru” z Sydney do załogi dołączył Yasunao Taizumi, oddelegowany przez M.Patē Shōkai do udokumentowania na taśmie filmowej dalszej części wyprawy. Stało się to możliwe ze względu na to, że właściciel M.Patē – Shōkichi Umeya – szczodrze dofinansował wyprawę. Początkowo Taizumi – który rok wcześniej uchwycił na taśmie filmowej ceremonię towarzyszącą wyruszeniu wyprawy z Japonii – nie był chętny temu pomysłowi, przystał jednak na niego, gdy otrzymał znaczną podwyżkę pensji i wysokie ubezpieczenie.
Podczas wyprawy Taizumi zarejestrował sporo materiału, niestety jednak znaczna cześć była słabej jakości, co wynikało m.in. z tego, że operator nie był przygotowany do kręcenia w tak odmiennych warunkach pogodowych. Część materiału, która jako tako nadawała się do zaprezentowania, połączono z materiałem zarejestrowanym podczas ceremonii z października 1910 roku i nowymi nagraniami z ceremonii powitania powracającej ekspedycji, w efekcie czego powstał film Japońska ekspedycja arktyczna, wprowadzony do dystrybucji w 1912 roku. W kolejnych latach Shirase wykorzystywał film jako materiał ilustracyjny podczas swoich wykładów – musiał jednak wynajmować go po cenach komercyjnych od firmy M.Patē, która była jego właścicielem.
Z perspektywy Polski 2021 roku film nie robi takiego wrażenia, jak w 1912 roku w Japonii, trzeba jednak mieć świadomość, że w owym czasie i owym miejscu był wydarzeniem – zarówno ze względu na samą tematykę, jak i fakt, że jego produkcja była skomplikowanym przedsięwzięciem logistycznym na skalę niespotykaną wówczas w ramach japońskiej produkcji filmowej.
Jest jednak w filmie jeden przykry fragment, mianowicie – kilka ujęć interakcji członków załogi z antarktyczną fauną. A konkretnie: fokami i pingwinami cesarskimi. Całość zawiera się w tym krótkim (73 sekundy) fragmencie, który Wam tu prezentuję.
Przez długi czas film znałem tylko z relacji i dopiero w ubiegłym roku mogłem go po raz pierwszy obejrzeć. No i teraz wystawcie sobie, że fragment z pingwinami znałem z krótkiej wzmianki z artykułu Umeya Shokichi: The Revolutionist as Impresario Petera B. Higha, w której ten pisze, że „członkowie ekspedycji bawią się ze stadem dystyngowanych, lecz nieustraszonych pingwinów” (w oryg. „expedition members cavorting with a herd of solemn yet fearless penguins„)…
… po czym go zobaczyłem. Jaka zabawa? Jakie wybryki? Przecież ci ludzie te zwierzęta najzwyczajniej w świecie męczą. A robią to m.in. po to, by zwierzęta zrobiły coś, co atrakcyjnie wygląda na filmie – foka wskoczyła do przerębla, zaś pingwiny ślizgały się na lodzie na brzuchach i nawzajem gryzły. No i tak sobie myślę, że dobrze, że twórcy filmów dokumentalnych o przyrodzie poczynili od tamtego czasu postępy w zakresie etyki w stosunku do utrwalanych na filmie zwierząt.
Uprzedzając ewentualne komentarze spod znaku snowflake’ów, bambinizmu i „takie były czasy”, dodam, że członkowie japońskiej ekspedycji w ogóle obchodzili się z tamtejszymi zwierzętami okrutnie, co nie uszło uwadze porucznika Thorvalda Nilsena z wyprawy Amundsena, który poświecił tej kwestii fragment swojego raportu ze spotkania z członkami japońskiej ekspedycji, i o czym ludzie z Zachodu mogli przeczytać w drugim tomie The South Pole: An Account of the Norwegian Antarctic Expedition in the „Fram”, 1910-12 z 1912 roku (czego jednak Wam oszczędzę).
Kończąc, bo rozpisałem się bardziej, niż planowałem, dam Wam jeszcze tylko znać, że cały film (w postaci z 1950 roku) został dwa lata temu udostępniony przez Narodowe Archiwum Filmowe Japonii.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 7 listopada 2021 roku.
Jeśli ktoś chce poczytać jak okrutni potrafią być ludzie w stosunku do zwierząt, to polecam książkę „Wyspa niebieskich lisów”.