Giallo nim powstało giallo – tak od lat charakteryzuję Kręte schody (The Spiral Staircase, 1946, Robert Siodmak). Zwłaszcza gdy próbuję przekonać do seansu osoby, które nie lubią tak wiekowych filmów.
Bo w filmie Siodmaka jest niemal wszystko to, z czym kojarzą się gialli. Morderca, płaszcz, rękawiczki, quasi-wojerystyczne podglądanie ofiary, ukazane z perspektywy szwarccharakteru (wspaniałe, powracające w formie nieregularnego refrenu, zbliżenia na jego oko, połączone ze zdeformowanymi zdjęciami, co ma oddać obraz odbijający się na jego tęczówce). Jest nawet pop-psychoanalityczne wyjaśnienie jego motywacji. Brakuje tylko brutalnych, mniej lub bardziej pomysłowych, scen morderstw. Ale nie mogło ich być w amerykańskim filmie z 1946 roku.
Każdy z moich trzykrotnych seansów Krętych schodów na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat był satysfakcjonujący. Podczas ostatniego, wczorajszego, dotarło do mnie, jak niewiele scen stricte dreszczowcowych zawiera ten film. Po części przez to, kiedy już się pojawiają, robią wrażenie.
Zresztą, możecie przekonać się na własne oczy. To jedna z wczesnych scen, w której bohaterka wraca do posiadłości, w której pracuje, ledwie, zupełnie tego nieświadoma, umykając mordercy.
Świetne kino. Polecam.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 3 sierpnia 2023 roku