Dziewczyna z komputera (Weird Science, 1985, John Hughes) to jeden z tych filmów, które znałem tylko przez osmozę – za sprawą latających w różnych miejscach fragmentów, cytatów, parodii oraz wspomnień osób, które kiedyś film widziały.
I, prawdę pisząc, nie bardzo chciałem poznawać go w inny sposób, bo miałem wrażenie, że (w szerszej perspektywie) zaistniał on tylko po to, by mogły powstawać jego porno-parodie. Tak przynajmniej przypuszczałem. Teraz to wiem. Bo niedawno jednak go obejrzałem.
Nie powiem – kilka razy śmiechłem. Ale przez większość czasu mój żenadometr wypierdzielał poza skalę, nawet biorąc poprawkę na to, że film otwarcie mówi, że jest power-fantazją (czy jest jakiś przyjęty polski odpowiednik terminu „power fantasy”?) nastolatka, któremu w głowie tylko cimcirimci oraz odegranie się na upokarzających go typach (przy czym to drugie może nawet bardziej niż to pierwsze).
Ale… Ale. Ale! Jest w „Dziewczynie z komputera” jedna scena, która sprawiła, że zarechotałem. Dla niej zresztą w końcu sięgnąłem po ten film.
Otóż – zanotował w nim występ Vernon Wells, na chwilę przed tym, jak wcielił się we Freddiego Mercury’ego na sterydach w wełnianej kolczudze w filmie Commando. Wells jest najbardziej znany z roli Weza z drugiej części serii filmów o Mad Maxie. I w „Dziewczynie z komputera” gra trochę jakby Weza, któremu pozwolono pogadać. A właściwie to bardzo jakby Weza, któremu pozwolono pogadać. I jest to dobre.
Wpis pojawił się na fanpejdżu 29 maja 2024 roku.