Niedawno pokazywałem tu ilustracje z pierwszego książkowego wydania Wojny światów (The War of the Worlds) H. G. Wellsa z 1898 roku. Dziś mam dla Was coś zdecydowanie bardziej kryptycznego, ale mam nadzieję, że przynajmniej kilku osobom się spodoba. Pozostajemy w temacie ilustracji i (z grubsza) w epoce, zmieniamy natomiast kontynent.
W 1889 roku w USA ukazała się krótka powieść* autorstwa Jamesa Amesa Mitchella Ostatni Amerykanin (The Last American), czy też, bo taki jest był pełny tytuł: The Last American: A Fragment from the Journal of Khan-li, Prince of Dim-Yoo-Chur and Admiral in the Persian Navy. Była to rzecz z pogranicza dystopijnej fantastyki, satyry i moralitetu (w tym potocznym, współczesnym rozumieniu – jako utworu dotyczącego problematyki moralnej). A konkretnie – stylizowana na fragment dziennika perskiego księcia, który wraz z załogą dowodzonego przez niego okrętu dopływa w 2951 roku do Ameryki Północnej, gdzie odkrywa runy niegdysiejszej cywilizacji, odwiedza zniszczony Nowy Jork i Waszyngton, a w końcu spotyka trójkę ostatnich żyjących Amerykanów.
Powieści polecać nie będę, bo raz, że jest już wiekowa, więc lektura nie dla wszystkich byłaby przyjemnością, a dwa, że jest, zwłaszcza ze współczesnej perspektywy, dość nierówna – są tam pomysły wciąż bardzo ciekawe (zwłaszcza wątki dotyczące rekonstruowania obrazu z dawna już nieistniejących cywilizacji na podstawie dość losowych artefaktów i nie do końca jasnych zapisków z przeszłości), urokliwe (znaczące imiona i nazwiska postaci, głownie Persów, choć nie tylko – perski historyk nazywa się Nōz-yt-ahl, jeden z członków załogi to Lev-el-Hedyd, inny zaś Jа̄-khа̄z) i słabawe (wizja świata 2951 roku, w którym Persowie nie tylko nie rozwinęli się od końca XIX wieku pod względem technologicznym, ale i nie przyswoili dziewiętnastowiecznych zachodnich rozwiązań, takich jak kolej czy elektryczność). Jednocześnie jednak książki nie odradzam – jeśli znajdą się osoby tu które to, co o niej piszę, uznają za zachęcające do sięgnięcia po nią, to super, kciuk w górę i w ogóle (tu link do wersji elektronicznej z Internet Archive).
Co natomiast poleciłbym Wam wszystkim, to rzucenie okiem na ilustracje do książki. A właściwie jej ósmego wydania z 1902 roku. Pierwsze wydania zawierały wyłącznie ilustracje samego Mitchella. To dość konwencjonalne czarno-białe ilustracje książkowe, ale nie pozbawione pewnej mocy – wizje zniszczonych i odzyskiwanych przez naturę znanych nowojorskich i waszyngtońskich budowli wciąż robią wrażenie. Luksusowe wydanie z 1902 roku zostało wzbogacone o dwa inne rodzaje ilustracji – kolorowe, utrzymane w kluczu realistycznym, autorstwa F. W. Reada, oraz czarno-białe, pseudo-orientalne ilustracje ornamentacyjne stworzone przez Alberta D. Blashfielda. Do wpisu dołączam je wszystkie.
Ilustracje Reada
Ilustracje Mitchella
Ilustracje Blashfielda
* Nie wiem, czy z racji niewielkiej objętości książki nie pasuje tu bardziej termin „opowieść”, ale nie jestem kompetentny, by to ocenić, więc jeśli są wśród Was osoby bardziej zorientowane w literaturoznawstwie, ślicznie proszę o opinię.