![](http://pan-optykon.pl/wp-content/uploads/2020/01/LandruChaboute1.jpg)
Henri Désiré Landru był typem człowieka, którego mijamy na ulicy bez mrugnięcia okiem, a na towarzyskich spotkaniach głęboko wytężamy pamięć i pstrykamy palcami próbując dopasować nazwisko do znajomej twarzy. Ot, drobny, stateczny pan o nienagannych manierach, dzięki którym mógł wywrzeć pozytywne wrażenie na otaczających go damach, pozbawiony jednak przebojowości, która pozwoliłaby mu brylować w towarzystwie. Kiedy ogląda się jego archiwalne fotografie, trudno uwierzyć, że we francuskiej kulturze człowiek ten może zajmować miejsce, które u Anglików przeznaczone zostało Kubie Rozpruwaczowi. Słowem – być pierwszym seryjnym mordercą nowej ery, symbolem zmian jakie zaszły w świecie wraz z ostatecznym upadkiem tradycyjnego społeczeństwa.
Symboliczny charakter historii „Sinobrodego z Gambais” – jakim to mianem ochrzciła go prasa – ujawnia się nawet w większym stopniu, niż miało to miejsce w przypadku londyńskiego nożownika. Oto bowiem, pomimo iż drobnym oszustem był wcześniej, na drogę zbrodni Landru wszedł u schyłku belle époque, w chwili gdy w Europie rozgorzała najkrwawsza jak do tamtych czasów wojna. Największego podobieństwa pomiędzy Kubą Rozpruwaczem a Landru należy jednak doszukiwać się w fakcie, że kultura popularna obu inkorporowała w poczet swoich bohaterów, rozmaite wariacje na temat ich zbrodniczej kariery przedstawiając na łamach każdego ze swoich mediów. Jako ostatni historię Landru na warsztat wziął francuski grafik i scenarzysta komiksowy Christophe Chabouté, efektem jego pracy jest zaś omawiany tu album zatytułowany po prostu Henri Désiré Landru.
![](http://pan-optykon.pl/wp-content/uploads/2020/01/LandruChaboute2.jpg)
Wielką zasługą Chauboté’a jest to, że nie poprzestał jedynie na kolejnym przedstawieniu tej samej, znanej wszystkim historii. Choć przed przystąpieniem do prac nad swą opowieścią, zapoznał się z dostępnymi materiałami archiwalnymi, a następnie wiele szczegółów odmalował w komiksie z kronikarską wręcz pieczołowitością, postać „Sinobrodego z Gambais” stanowi zaledwie punkt wyjścia dla historii alternatywnej. Podług bowiem współczesnych standardów, Landru jest człowiekiem, którego skazano na śmierć, bez niezbitych dowodów jego winy. Widywano go w towarzystwie wszystkich jedenastu ofiar, znaleziono notatnik, w którym zapisywał wszystkie swoje wydatki, imiona i nazwiska kobiet z którymi się spotykał, a nawet aliasy, jakimi posługiwał się w ich towarzystwie, nigdy jednak nie udało się znaleźć ich ciał, które prawdopodobnie rozczłonkowane spalił w piecu, w swojej willi w Gambais. Co więcej, do końca procesu utrzymywał on, że nikogo nie zamordował.
Chabouté postanowił iść tym tropem i odpowiedzieć na pytanie, jak mogłaby wyglądać ta historia, gdyby Landru rzeczywiście był niewinny. Biografię domniemanego mordercy pozostawił więc niezmienioną do roku 1914, kiedy to drobny naciągacz, żyjący z pieniędzy wyłudzanych od kobiet, których mężowie zginęli na froncie, napotyka na swej drodze Helenę oraz Paula – jej okaleczonego męża dezertera. Para ta, przy wsparciu wspólników, sterroryzuje Landru, przymuszając go do kontynuowania swego niecnego procederu, wzbogacając go o jeden istotny element. Od tej pory Landru, kiedy tylko owinie sobie wokół palca jakąś kobietę, ma przywieźć ją do swojej willi, gdzie pozoruje się wypadek z bronią. Przestraszonej kobiecie, myślącej, że zastrzeliła swojego absztyfikanta, Paul przedstawia propozycję – by uniknąć skandalu, a być może nawet więzienia, kobieta ma upoważnić go do wypłacenia jej pieniędzy, a on, w zamian za drobną sumę, zorganizuje jej transport za ocean. Do ostatniej chwili Landru nie zdaje sobie sprawy z tego, że w rzeczywistości Paul, zamiast wysłać kobiety do Argentyny, robi użytek z kominka w jego willi i zamawianych przez niego pił.
![](http://pan-optykon.pl/wp-content/uploads/2020/01/LandruChaboute3.jpg)
Ze względu na protagonistę, stylistykę komiksu opartego wyłącznie na czerni i bieli, oraz wykroczenie poza znane wszystkim fakty i przedstawienie przez autora własnej wersji zdarzeń, „Henri Désiré Landru” już w chwili wydania porównywany był do monumentalnego „Prosto z piekła” Alana Moore’a i Eddiego Campbella. Porównanie to odbywa się ze szkodą dla albumu Chabouté’a. Niesłusznie zresztą. Chabouté nie ma ambicji Moore’a, który przy okazji opowieści o morderstwach Kuby Rozpruwacza serwuje czytelnikowi przekrojowy obraz Londynu końca XIX wieku, uzupełniony o refleksję nad kondycją ówczesnych jego mieszkańców. Francuz chciał stworzyć kryminał w estetyce noir, który w większym stopniu niż społecznym komentarzem, skrzyłby suspensem. A pod tym względem album sprawdza się wybornie. Chabouté nadmiernie nie eksperymentuje, a ogólna prostota jego komiksu, objawiająca się już w samym niewymyślnym tytule, czy precyzyjnej, opartej na klasycznych wzorcach konstrukcji, w spójną całość spiętych klamrą prologu i epilogu, sprawia, że czytelnik może dać porwać się historii.
Słowo „porwać”, jest zresztą w tym przypadku lekkim nadużyciem. Pomijając dynamiczne frontowe zawiązanie akcji, ukazujące piekło okopów, opowieść płynie dosyć powolnym tempem, pozwalającym odczuć monotonię działań Landru. W przypadku niemal każdej z kobiet, którym nie dane będzie doczekać ostatniej strony albumu, mamy do czynienia z pewnym schematem, zarówno pod względem narracji, jak i kompozycji plansz – jesteśmy świadkami krótkiego wycinka rozmowy, jaką oszust przeprowadza z nimi podczas podróży pociągiem, a następnie oczom naszym ukazują się kontury złowieszczej willi, rozlega się strzał i krzyk kobiety. Ofiary traktowane są bowiem przez Landru seryjnie, a Chabouté przedstawia je w sposób niemal taśmowy, delikatnie tylko zarysowując ich charakterystyki – jedna jest bigotką, druga choleryczką, jeszcze inna kobietą frywolną, pozostałe zaś z charakteru podobne są zupełnie do nikogo. Ot, czysta macdonaldyzacja przestępstwa. W punkcie kulminacyjnym opowieści, tak jak monotonia życia Landru ulega przerwaniu, tak i nieśpieszne tempo narracji idzie w niepamięć. Padają strzały, postaci rysowane są w pozach o wiele bardziej dynamicznych, wszystko zaś zmierza ku rozwiązaniu, mającego wyjaśnić, dlaczego będąc na ławie oskarżonych, Landru, choć nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów, nie wskazał prawdziwych morderców.
![](http://pan-optykon.pl/wp-content/uploads/2020/01/LandruChaboute4.jpg)
Na zakończenie warto powiedzieć kilka słów o warstwie graficznej komiksu. Ta bowiem bardzo dobrze komponuje się z treścią, nie tylko ze względu na to, że estetyka noir (niejako z definicji) kojarzona jest z czernią i bielą. Największą zasługą Chabouté’a, jest umiejętność precyzyjnego i oryginalnego komponowania plansz. Rysownik stara się urozmaicać poszczególne plansze, radując oko czytelnika stopniowymi, filmowymi niemal, zbliżeniami, oraz swoistym odpowiednikiem kinowych długich ujęć, czyli przedstawianiem tej samej sceny z różnych perspektyw i pod różnym kątem, Układ plansz raz to przywodzi na myśl skojarzenia ze szlagierem komiksowego noir – „Sin City” Franka Millera, innym zaś razem z twórczością filmowego mistrza suspensu – Alfreda Hitchcocka, zwłaszcza zaś posiadłość w Gambais, mrożącą krew w żyłach niczym dom Normana Batesa z Psychozy.
Choć Chabouté nie ustrzegł się kilku drobnych wpadek (twarze postaci zbyt często wydają się być pozbawione mimiki), a niektóre kwestie pozostawiają niedosyt (album aż prosi się o rozbudowanie wątku z rodziną i kochanką Landru), Henri Désiré Landru jest pozycją solidną, pełnymi garściami czerpiącą z dorobku nie tylko samego komiksu, ale i innych form sztuki. By w pełni docenić ten album, należy jednak podejść do niego z odpowiednim nastawieniem – nie oczekiwać arcydzieła, ani tym bardziej francuskiej odpowiedzi na Prosto z piekła, lecz klasycznej opowieści kryminalnej, z nutką thrillera i wisienką na czubku, w postaci alternatywnej wersji znanej historii. Warto przeczytać.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu Netbird.pl.
Tekst pochodzi z 2009 roku.