Nad polem bitwy unosi się dławiący dym. Gęstą zawiesinę przecinają świszczące pociski. Rytmiczny stukot bębnów karabinów maszynowych i huki wystrzałów zagłuszają jęki konających i pokrzykiwania nawołujące do ataku. Pociski artyleryjskie rażą w niemieckie pozycje, raz za razem wyrzucając w powietrze grudy ziemi. Żołnierze miotają się w nieładzie między okopami a walącymi się budynkami. Kamera ukazuje twarz kapitana Stransky’ego. Pierwsza stopklatka. Nagle w wojennym chaosie rozbrzmiewa groteskowa pieśń młodocianych żołdaków. Walczący nie są w stanie jej usłyszeć, ta nie przynależy bowiem do ich świata, dana jest wyłącznie widzom.
Dwaj Niemcy znajdują osłonę w postaci zniszczonego pociągu. „Jak mam przeładować?” – krzyczy Stransky, mocując się ze swym MP40. Kolejna seria z karabinu. Stransky traci swój hełm. Sierżant Steiner spogląda na znienawidzonego przełożonego. Wybucha śmiechem. Gromkim. Chrapliwym. Szaleńczym. Jeszcze kilka stopklatek – kapitan wkładający na głowę hełm, dziecko w radzieckim mundurze przyglądające mu się z zażenowaniem, wybuch. Wreszcie ostatnia – Steiner pokładający się ze śmiechu na ścianie wagonu.
Napisy końcowe przeplatane zdjęciami ukazującymi okrucieństwo tej i następnych wojen. I ten obłąkańczy śmiech Steinera towarzyszący suicie, po raz ostatni rozbrzmiewający, gdy cichną jej takty. Podsumowanie filmu bardziej dobitnie niż wieńczący go cytat z Kariery Artura Ui Bertolta Brechta: „Nie radujcie się z jego klęski, bo choć świat powstał i powstrzymał drania, suka, która go zrodziła, znów ma ruję”.
Finałowa scena Żelaznego krzyża (Cross of Iron, 1977) Sama Peckinpaha, płynnie przechodząca w napisy końcowe i pozostawiająca widza w niepewności co do dalszych losów bohaterów, zdaje się stanowić modelowy przykład tzw. otwartego zakończenia. Więcej nawet – przykład nie tyle modelowy, co skrajny, jako że narracja ulega nagłemu ucięciu w kulminacyjnym momencie opowieści. O ile w Nędznych psach (Straw Dogs, 1971), Peckinpah pozostawił decyzję dotyczącą dalszych losów Davida Summera w gestii widzów dopiero po rozwiązaniu naczelnego konfliktu filmu, o tyle w Żelaznym krzyżu rozwiązanie takie nie następuje wcale.
Wbrew popularnej opinii niekonwencjonalne zamknięcie opowiadanej historii nie jest wynikiem tarć na linii producenci-reżyser i przerwania zdjęć w wyniku przekroczenia budżetu. Producenci – Wolf C. Hartwig i Alex Winitsky – faktycznie pojawili się na planie, domagając się zmian w scenariuszu, zostali jednak przepędzeni przez Jamesa Coburna, który wdał się w nimi w przepychanki, a nawet splunął na Hartwiga, w efekcie czego Peckinpah mógł zrealizować takie zakończenie, jakiego pragnął.
Trudno zaprzeczyć, że finał Żelaznego krzyża należy do najbardziej oryginalnych w dorobku filmowym „Dzikiego Sama”. Warto jednak zadać sobie pytanie, na ile zasadne jest stosowanie w odniesieniu do niego kategorii „otwartego zakończenia”. Czy dalsze losy Steinera i Stransky’ego rzeczywiście stanowią dla widza enigmę? Czy przyszłość rozpościera przed nimi nieskończoną liczbę możliwość? Widz pragnący odpowiedzieć sobie na to pytanie, może odwołać się do dwóch odmiennych porządków dochodzeniowych.
Pierwszym z nich – w swej istocie zawodnym – jest rozumowanie zdroworozsądkowe, oparte wyłącznie na lekturze działa filmowego, samym tylko jego aspekcie dietetycznym. Finałowe natarcie wojsk radzieckich, sposób jego przedstawienia i towarzysząca mu skala zniszczeń, rodzić może tylko jedną myśl: „Nikt nie mógł ujść z tego z życiem”. Konstatacji tej, zrodzonej pod wpływem obserwacji wydarzeń rozgrywających się na ekranie, w sukurs przychodzi refleksja nad sposobem ich przedstawienia. „Co” zostaje wsparte przez „jak”. Nie chodzi przy tym o rozwiązania techniczne, sposób ustawiania kamery, kompozycję kadrów, montaż i tym podobne kwestie, lecz o tonację filmu, jego nastrój i atmosferę. Żelazny krzyż to dzieło posępne, niesprzyjające happy-endom, nawet takim, które miałyby zrodzić się w umyśle widza. Steiner powracający do Niemiec, zawieszający mundur na kołku, przechodzący pozytywnie proces denazyfikacji, bawiący na kolanach wnuki? Absurd!
Drugi tok rozumowania, zawierający w sobie znacznie większy ładunek mocy rozstrzygającej, nakazuje wykroczenie poza ramy jednego tylko filmu i analizowanie go przez pryzmat reszty dorobku Peckinpaha. Ten intertekstualny punkt odniesienia pozwala na dostrzeżenie klucza interpretacyjnego, jaki reżyser pozostawił widzowi w Żelaznym krzyżu. Jest nim nic innego, jak tytułowy szaleńczy śmiech sierżanta Steinera.
Śmiech pełną piersią jest u Peckinpaha sygnałem naznaczenia śmiercią – bohaterowie, którzy mu się oddają, są straceni. Motyw ten najpełniej uwidacznia się w Dzikiej bandzie (The Wild Bunch). W jednej ze scen wszyscy członkowie gangu straceńców dowodzonego przez Pike’a Bishopa wybuchają gwałtownym śmiechem. Fragmenty tej sceny pojawiają się pod koniec filmu, tuż przed napisami końcowymi, już po tym, jak bohaterowie giną w strzelaninie z meksykańskimi żołdakami. Związek między śmiechem a śmiercią zostaje zacieśniony. Jako że Żelazny krzyż zawiera sporą liczbę strukturalnych podobieństw z Dziką bandą, los Steinera jawi się jako oczywisty.
Fakt, że pewne wydarzenia nie zostają ukazane na ekranie, nie przesądza o tym, że nie zajmują one należnego im miejsca w opowieści. Sjużet nie musi wyczerpywać fabuły. Śmierć Steinera i Stransky’ego nie musi dokonywać się na oczach widza, by ten wiedział, że do niej doszło. Z tego też względu finał Żelaznego krzyża wypada uznać za pozorne otwarte zakończenie, jeszcze jedną grę z widzem, jakiej na przestrzeni dwudziestu trzech lat swej reżyserskiej działalności oddał się Peckinpah.
Post Scriptum: Wolf C. Hartwig nie należał do osób szczególnie zainteresowanych roztrząsaniem niuansów wiążących się z finałem filmu. Uznał, że skoro Steiner nie padł martwy na oczach widzów, najwyraźniej przeżył. W 1979 roku wprowadził do kin kontynuację filmu zatytułowaną Steiner: Żelazny krzyż 2 (Steiner: Das eiserne Kreuz, 2. Teil), której reżyserię powierzył Andrewowi V. McLaglenowi. W roli Steinera Jamesa Coburna zastąpił Richard Burton, notując najgorszy występ w swej karierze.
Tekst pochodzi z 2011 roku.