„Dungeons & Dragons” z 2000 roku ponad 20 lat później

Unosząc się na fali przyjemnych wrażeń, jakich dostarczył mi film Dungeons & Dragons: Złodziejski honor (2023, John Francis Daley, Jonathan Goldstein), uznałem, że sprawdzę, jak zestarzała się produkcja na dedeczkowej licencji z 2000 roku.

Bo choć zapamiętałem ją jako złą, pomyślałem, że może z wiekiem wyszlachetniała i sprawdzi się jako niezobowiązująca przygodówka. Czyli dokładnie tak, jak zadziałał u mnie film z 2023 roku.

Sprawdziłem. I muszę stwierdzić, że seans dostarczył mi kolejnego dowodu na słuszność mądrości, że ludzka pamięć jest zawodna. Bo, jak pisałem wyżej, zapamiętałem ten film jako zły. Ale nie aż tak zły.

Dungeons & Dragons z 2000 roku jest najlepszy w (zbyt rzadkich) momentach, w których nie spina się na bycie epickim high fantasy z Wielką Stawką, lecz staje się łotrzykowską przygodówką. Co prawda jest to przygodówka na poziomie o stopień niższym od ówczesnych seriali telewizyjnych o Herkulesie i Xenie, ale można wtedy oglądać film z jakimś zaangażowaniem.

Najgorszy jest natomiast w momentach, w których próbuje być epickim high fantasy z Wielką Stawką, w scenach stworzonych z zastosowaniem cyfrowych efektów specjalnych i gdy na ekranie pojawia się postać grana przez Marlona Wayansa. Czyli niemal przez cały czas trwania.

Sądzę, że jeśli sięganie po ten film miałoby mieć dziś jakikolwiek sens, to jako po artefakt z czasów zachłyśnięcia się przez branżę filmową możliwościami CGI, co przekładało się na efekt w postaci „spektakularnych” scen wyglądających jak custscenki z gier na PSX-a.

Swoją drogą – ciekawi mnie, jak dużo osób skusiło się na rewatch lub obejrzenie po raz pierwszy Dungeons & Dragons z 2000 roku pod wpływem Dungeons & Dragons: Złodziejski honor. Są wśród Was takie osoby?

Wpis pojawił się na fanpejdżu 9 maja 2023 roku.

Dodaj komentarz