Znacie pewnie takie sytuacje, gdy produkcja jakiegoś dużego filmu daje impuls do realizacji czegoś podobnego, lecz skromniejszego.
Nie mam na to twardych dowodów, ledwie przesłanki, ale sądzę, że tak właśnie było z superprodukcją wojenną Most na rzece Kwai (The Bridge on the River Kwai, 1957, David Lean) i zrealizowanym przez wytwórnię Hammer dramatem wojennym Obóz na Krwawej Wyspie (The Camp on Blood Island, 1958, Val Guest).
Oba filmy łączy tematyka – przedstawiają losy alianckich żołnierzy w japońskim obozie jenieckim w czasie II wojny światowej, a także fakt, że były koprodukcjami brytyjsko-amerykańskimi (co więcej: w obu przypadkach stroną amerykańską była wytwórnia Columbia) i z tego względu, choć większość postaci to Brytyjczycy, została w nich wyeksponowana rola amerykańskiego oficera marynarki.
Przesłanką za tym, że realizacja Obozu na Krwawej Wyspie została zainspirowana przez produkcję Mostu na rzece Kwai, jest też ich chronologia.
Most na rzece Kwai miał premierę w październiku 1957 roku, a Obóz na Krwawej Wyspie – w kwietniu 1958 roku w Wielkiej Brytanii, a dwa miesiące później w USA. Zdjęcia do tego drugiego filmu rozpoczęto w lipcu 1957 roku, czyli jeszcze przed premierą Mostu na rzece Kwai, ale już ukończeniu jego produkcji. Most na rzece Kwai był przy tym głośnym przedsięwzięciem, o którego realizacji decydenci w wytwórni Hammer wiedzieli jeszcze przed podpisaniem umowy koprodukcyjnej z Columbią.
Filmy różni, rzecz jasna, skala – Most na rzece Kwai kosztował ok. 3 mln. dolarów, wystąpiły w nim gwiazdy na skalę międzynarodową (William Holden, Alec Guiness), a film trwa 161 minut, tymczasem Obóz na Krwawej Wyspie był produkcją o wiele skromniejszą, z udziałem aktorów mniejszego formatu (co ciekawe – w obu filmach wystąpił André Morell, przy czym w „Obozie na Krwawej Wyspie” w roli głównej) i o połowę krótszym.
Równie istotną różnicą jest to, że Obóz na Krwawej Wyspie jest filmem, który koncentruje się na japońskich zbrodniach wojennych, oskarżanym niekiedy o eksploatowanie tej tematyki, a przy tym, jak na standardy epoki, w której powstał, bardzo brutalnym. Nawiasem – film, zwłaszcza na etapie dystrybucji w USA, spotkał się z krytyką ze strony japońskiej. Tak, tak – japoński rewizjonizm historyczny nie jest kwestią ostatnich dekad, już wtedy część Japończyków miała duży problem z przyznaniem, że Japończycy popełniali zbrodnie wojenne.
Nawet jeśli uznamy, że film nie jest eksploatacyjny sam w sobie, to zdecydowanie nie można tego powiedzieć o jego promocji.
Na załączonej grafice możecie zobaczyć trzy promujące go plakaty. Po lewej u góry znajduje się oryginalny brytyjski plakat z ilustracją Johna Stockle’a. Spotkał się on z ostrą reakcją niektórych instytucji, które mocno ograniczyły możliwości jego prezentacji w miejscach publicznych zostały mocno ograniczona – m.in. London Poster Advertising Association Censhorship Commite zakazał go na reklamach outdoorowych w Londynie, a The British Transport Association zabroniło umieszczania go na autobusach, w metrze i na stacjach kolejowych. Wskutek tego wytwórnia zdecydowała się na przygotowanie alternatywnego, złagodzonego plakatu, który możecie zobaczyć po lewej na dole. W USA takich problemów nie było, toteż w promocji filmu podkreślano jego brutalność – po prawej możecie zobaczyć jeden z amerykańskich plakatów.
A sam film? Jest to solidna relatywnie niskobudżetowa produkcja wojenna. Brutalna, nieco eksploatacyjna, jak na swoje czasy mocna, lecz – uspokajam osoby zainteresowane tematem, lecz niechętnych obozowemu softporno – w zestawieniu z późniejszymi obozowymi filmami eksploatacyjnymi łagodna.
Jedynym większym zgrzytem podczas seansu było dla mnie to, że Japończyków odgrywają Brytyjczycy w yellowface’ie (Ronald Radd, Marne Maitland, Michael Ripper, ten drugi brytyjsko-indyjskiego pochodzenia). No ale pod tym względem zdecydowanie rozpieściło współczesne kino z tą całą – brrrrr! – reprezentacją ;).
Wpis pojawił się na fanpejdżu 21 czerwca 2024 roku.