Przeczytać o czymś lub zobaczyć czegoś zdjęcie, a zobaczyć to na własne oczy, to dwie różne sprawy. Konstatacja ta jest tak banalna, że nieco głupio się poczułem, klepiąc ją w klawiaturę. No ale to, że jest banalna, nie podważa jej słuszności, przynajmniej w niektórych kwestiach.
Myśl ta naszła mnie niedawno, gdy w nowojorskim Museum of the Moving Image mogłem po raz pierwszy w życiu obejrzeć na żywo amerykańskie telewizory z lat 30., 40. i 50. ubiegłego wieku. Część z nich znałem z fotografii, niektóre z opisów (o kilku nigdy wcześniej nie słyszałem, ale tę wzmiankę zawieram w nawiasie, bo nie pasuje do narracji), więc z grubsza wiedziałem, czego się spodziewać, ale możliwość pochylenia się nad nimi, uważnego przyjrzenia się ich elementom, zestawienia ich rozmiarów z rozmiarem dłoni… No…
Banał. Wiem. Ale i tak to napiszę – to zupełnie inne doświadczenie. Zwłaszcza gdy sporo z nich prezentowanych jest obok siebie, a przy tym w układzie chronologicznym, co pozwala na szybki i atrakcyjny ogląd zmian, jakie zaszły w technologii telewizyjnej na przestrzeni kilku dekad – od ogromnych pudeł z kilkocalowymi ekranami, przez aparaty przenośne i bezprzewodowe, po zestawy łączące telewizory z magnetowidami.
W świetle tego, co napisałem, teraz sam sobie zaprzeczę i po tym, jak stwierdziłem, że zobaczyć coś na fotografiach i na żywo, to nie to samo, pokażę Wam kilka fotografii… No… Ale być może część z Was nigdy nie widziała wczesnych odbiorników telewizyjnych nawet na fotografiach i samo to będzie dla Was ciekawe.
W podpisach pod zdjęciami podaję nazwy producentów i modeli oraz rok premiery każdego urządzenia, a w większości przypadków dodaję też rozmiar ekranu.