„Moją ambicją jest bycie twórcą, a nie odtwórcą”.
Belgijski rysownik i scenarzysta komiksowy opowiada o wrażeniach z pobytu w Polsce, planach na przyszłość, artystach, którzy wywarli na niego wpływ, i dziwnym wynalazku zwanym „lektorem”.
Marvano – twórcę znanego ze współpracy z Joe Haldemanem przy komiksach Wieczna wojna, Wiecznego pokój i Dallas Barr oraz ze swego autorskiego projektu Berlin – spotkałem zupełnym przypadkiem na dworcu kolejowym w Łodzi, tuż po zakończeniu 20. Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier.
Obliczywszy naprędce prawdopodobieństwo takiego spotkania, postanowiłem wykorzystać to niewyobrażalne zrządzenie losu i przeprowadzić z nim rozmowę. Po krótkiej wymianie kurtuazyjnych zwrotów, rozpoczętej od nieśmiertelnego „Hello, Mr. Marvano?”, dowiedziałem się, że obaj zmierzamy do Krakowa, a sam artysta będzie zachwycony, mogąc podczas podróży z kimś porozmawiać. W ten oto sposób rozpoczął się wywiad, przeprowadzony w iście partyzanckich warunkach – naszym słowom akompaniował jazgot tłoków, wokół nas dokonywał się exodus podróżnych, a światła w wagonach nader często odmawiały posłuszeństwa. Sam artysta okazał się niezwykle otwartym, sympatycznym człowiekiem, który mimo estymy jaką cieszy się na świecie, nie zatracił nic ze swojej naturalności.
Naszą rozmowę chciałbym rozpocząć od nieco banalnego pytania, które zapewne słyszał Pan już dzisiaj przynajmniej kilkanaście razy. Niemniej, niech formalności stanie się zadość: jak podobała się Panu 20. edycja Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi?
Było cudownie. Jak zwykle zresztą w waszym kraju. Na festiwalu w Łodzi jestem już drugi raz, byłem również gościem na jednym z waszych konwentów science-fiction [mowa o Polconie z 2007 roku – D.G.]. Wasz kraj i jego mieszkańcy bardzo mi się podobają, tak więc chętnie ponownie tu wrócę.
Czy podczas tegorocznej edycji miał Pan okazję spotkać się z polskimi twórcami komiksu?
To wielka szkoda, ale niestety nie. Nasi opiekunowie zajmowali się nami cały czas, mówiąc, gdzie mamy iść, co mamy zrobić, jaki jest kolejny krok programu itp., dlatego też nie miałem czasu, by zapoznać się z polskimi kolegami po fachu. Grzegorza Rosińskiego i KAS-a [Zbigniewa Kasprzaka – D.G.] widuję jednak regularnie w Belgii. Prywatnie są oni zresztą moimi przyjaciółmi, więc nie jest to tak, że aby ich spotkać, muszę przyjeżdżać do Polski.
Mówiąc to Marvano sięgnął do swojej torby i wyciągnął anglojęzyczne wydanie Epizodów z Auschwitz.
Widziałeś to już może?
Tak. To Epizody z Auschwitz.
Dostałem ten album jako prezent od wydawcy. Nie miałem jeszcze okazji przeczytać całości, ale wydaje się bardzo ciekawy i dobrze wykonany.
I taki jest. W Polsce mamy zresztą długą tradycję komiksu historycznego, sięgającą jeszcze czasów poprzedniego systemu. Zna się Pan z Grzegorzem Rosińskim, ale nie wiem, czy wie Pan, że sam Rosiński w latach 70. zilustrował serię komiksów „Legendarna historia Polski”, w których przedstawił legendarne, na poły mitologiczne, dzieje naszego kraju, z czasów przed pierwszymi kronikami historycznymi.
Nie, nie wiedziałem tego. Wiem, że przed wyjazdem z kraju KAS robił komiksy historyczne [m.in. Krzysztof Kolumb i odkrycie nowego świata i Podróże Jamesa Cooka – D.G.], ale nie byłem świadomy, że i Grzegorz w tym się udzielał.
Kiedy tylko skończył wypowiadać te słowa, zorientowaliśmy się, że nie tylko ja rozpoznałem Marvano. Niedaleko nas, zaczytani w albumy, które nabyli na festiwalu, siedzieli dwaj miłośnicy komisu – ojciec i syn – którzy co jakiś czas spoglądali na artystę.
Czy oni również byli na konwencie?
Starszy z mężczyzn bez słowa podniósł egzemplarz komiksu Berlin i zademonstrował rysunek z autografem, który Marvano złożył na albumie podczas festiwalu. Po krótkiej rozmowie wróciliśmy do wywiadu. Korzystając z nadarzającej się okazji, pożyczyłem od mężczyzn najnowszy album „Jeża Jerzego” i zademonstrowałem go artyście.
To jeden z najpopularniejszych polskich komiksów – „Jeż Jerzy” autorstwa Leśniaka i Skarżyckiego.
Tak. Poznaję.
Rzeczywiście. W ramach promocji albumu po terenie festiwalu przechadzał się człowiek przebrany w strój głównego bohatera.
Tak, ale znałem go wcześniej. Po raz pierwszy zobaczyłem ten komiks podczas mojego pierwszego pobytu na festiwalu w Łodzi, kilka lat temu.
Jako że komiks jest w języku polskim, a jego satyryczny charakter odnosi się do naszych realiów, nie ma sensu, bym pytał o fabułę. Proszę jednak powiedzieć, co Pan sądzi o jego aspekcie graficznym.
Nie jest to coś, czym sam się zajmuję na co dzień, ani coś, co bym podziwiał. Po prostu sam preferuję inny styl. Dla tej formy komiksu jednak bardzo się sprawdza. Szata graficzna jest naprawdę profesjonalna.
Mówi Pan, że poznał Pan ten tytuł, kiedy pierwszy raz odwiedził Polskę. Kiedy to było?
Nie jestem do końca pewny, ale chyba cztery lata temu. Była to edycja, na której pojawił się również Stan Sakai. Przy okazji muszę zaznaczyć, że łódzki festiwal prężnie się rozwija. W porównaniu z moją pierwszą wizytą znacznie się powiększył.
Wspominał Pan o Stanie Sakai. Proszę powiedzieć, jak Pan ocenia jego pracę i to, co zrobił z cyklem „Usagi Yojimbo”.
Uwielbiam ten komiks! Stana zresztą też, to wspaniały człowiek i mój dobry przyjaciel. Często ze sobą e-mailujemy. A proszę uwierzyć, że pierwszy raz spotkałem go właśnie w Polsce, na łódzkim festiwalu.
Poza Stanem Sakai, jakich innych twórców komiksów podziwia Pan najbardziej?
Z amerykańskiego komiksu będzie to Frank Miller, z europejskiego zaś Hermann, najbardziej znany z serii „Jeremiah”.
Franka Millera jako artystę czy jako scenarzystę?
O ile Hermanna podziwiam jako artystę, to Franka Millera bardziej jako scenarzystę. Uwielbiam sposób, w jaki prowadzi on opowieść, kształt jego narracji. Jego Powrót Mrocznego Rycerza uważam za arcydzieło komiksu. Z drugiej strony, to jedyny jego komiks, który bardzo mi się podoba całościowo. Szczerze mówiąc, nie rozumiem fenomenu „Miasta Grzechu”. Nie podoba mi się historia, nie uważam bowiem, żeby było to coś specjalnego. Sposób opowiadania historii tak, sama jednak historia – nie. Nie pojmuję też fascynacji komiksem „300”. Pod względem graficznym jest on bardzo dobry, ale nie ekscytuje się nim jako całością.
To ciekawe podejście. W polskim środowisku komiksowym Miller uważany jest za jednego z najważniejszych twórców komiksowych, a samo „Miasto Grzechu” jest dziełem kultowym. Oczami wyobraźni widzę Pana wygłaszającego ten pogląd podczas dzisiejszego spotkania z fanami. Podejrzewam, że słysząc to, większość zebranych natychmiastowo by pobladła…
Myślisz, że by mnie zlinczowali (śmiech)? Wydaje mi się, że ta popularność ma wiele wspólnego z filmem. To znaczy ekranizacjami „Miasta Grzechu” i „300”.
A co sądzi Pan o Alanie Moorze? Pytam, ponieważ jest to chyba najpopularniejszy i najbardziej podziwiany scenarzysta komiksowy w naszym kraju. Myślę, że gdyby zapytać polskich miłośników komiksu, kto jest ich ulubionym twórcą, dziewięciu na dziesięciu odpowiedziałoby, że właśnie Alan Moore.
To bardzo dobry twórca. Uwielbiam jego „Strażników”, bardzo podoba mi się również V for Vendetta. Niemniej jednak myślę, że i w tym przypadku sporą rolę odegrały filmy. Gdybyś zapytał ludzi o to, kto jest ich ulubionym twórcą komiksowym przed filmami, podejrzewam, że na Moore’a wskazywałoby mniej osób niż obecnie. Na pewno nie dziewięć na dziesięć.
No tak, ale filmy te nie były zwykle największych lotów. Strażnicy byli świetni, ale V for Vendetta już tylko niezłe. Do tego w stosunku do oryginału złagodzono z w nim wiele wątków. Z kolei Liga niezwykłych dżentelmenów…
Była koszmarna (śmiech). Tak, to był naprawdę kiepski film. Strażników jeszcze nie widziałem, ale myślę, że i tak popularność twórcy rośnie w momencie, w którym jego komiks zostanie zekranizowany.
Być może więc i Pan i Joe Haldeman powinniście postarać się, by ktoś zekranizował Wieczną wojnę. W końcu to świetny materiał na film.
Właściwie pod koniec ubiegłego roku Ridley Scott zakupił prawa do jej ekranizacji.
Naprawdę? Zna Pan może jakieś szczegóły?
Nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko, że zatrudniono już scenarzystę, który ma przerobić elementy z książki i komiksu na film. Pracuje on już nad tym od dwóch, może trzech miesięcy. Chociaż… może ekranizacje komiksów nie są najlepszym pomysłem.
Wydaje się, że w przemyśle filmowym brakuje prawdziwych inspiracji do tworzenia czegoś nowego. Ja w ogóle jestem przeciwny tworzenia filmów bazujących na postaciach znanych z komiksu. Niech komiks pozostanie komiksem, a film filmem. W przypadku Wiecznej wojny jest nieco inna sytuacja, ponieważ komiks powstał na podstawie książki. Tak więc film, będzie tak naprawdę adaptacją książki.
A propos filmów… wiesz, co mnie zdziwiło w waszym kraju? Przeskakiwałem wczoraj po kanałach telewizora i zobaczyłem, że macie jakiś dziwny dubbing. Zostawiacie oryginalny głos, mocno wyciszony, a dubbingiem zajmuje się jedna osoba.
Mówi Pan o lektorze. To zupełnie inna technika niż dubbing, podobno zresztą Polska z tego słynie. Niektórzy ludzie z Zachodu, z jakimi miałem okazję rozmawiać, zachwycają się tym pomysłem, ponieważ twierdzą, że dzięki temu słychać także oryginalny głos.
Może i tak, ale mnie to dziwi. Oglądam wczoraj telewizję, patrzę i mówię do siebie: „O mój Boże, ta kobieta mówi męskim głosem” (śmiech). A zaraz po niej, tym samym głosem mówi mężczyzna. Co więcej, była to sytuacja dramatyczna, a ten lektor – jak go nazywasz – mówił jak gdyby, czytał tablicę wyników z meczów sportowych (śmiech).
Jako że chwilę wcześniej pociąg zatrzymał się na jednej ze stacji na drodze do Krakowa, rozpoczęła się migracja osób wsiadających i wysiadających. Kiedy pociąg ruszył do naszego fotela podeszły dwie kobiety, które zapytały nas czy mogą usiąść na dwóch wolnych miejscach. Kiedy tylko usadowiły się na miejscach, Marvano zmienił temat.
Czy u was w pociągach ludzie zawsze pytają, czy mogą się przysiąść?
Raczej tak, a przynajmniej robi to większość osób. Taki już mamy zwyczaj.
To bardzo miłe. Podoba mi się.
Jak rozumiem, w Belgii jest inaczej?
Tak. U nas każdy po prostu kładzie swoje rzeczy i siada obok ciebie.
Wróćmy jednak do tematu, do którego niespodziewanie doszliśmy rozmawiając o filmach i od którego później się oddaliliśmy. Chodzi oczywiście o Wieczną wojnę, którą stworzył Pan wraz z Joe Haldemanem na podstawie jego książki. Przyznam, że był to jeden z pierwszych poważnych komiksów, jakie przeczytałem w życiu, do którego wielokrotnie wracałem i który wywarł na mnie ogromne wrażenie. Niedawno miałem zresztą przyjemność recenzować jego zbiorcze wydanie i muszę powiedzieć, że utrzymałem się w pierwotnym przekonaniu.
Bo to po prostu naprawdę dobra historia. Joe Haldeman jest wspaniałym pisarzem i takim samym człowiekiem. Przez lata zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi. Często ze sobą korespondujemy.
Fragmenty waszej wymiany faksów zostały opublikowane w zbiorczym wydaniu Wiecznej wojny.
Tak? Dodali je również do polskiego wydania? Pamiętam, że był to czas, w którym umarł Jack, brat Joego. Oni byli ze sobą bardzo blisko. Niestety, nigdy nie miałem okazji poznać Jacka. Spotkałem za to jego córkę, podczas moich wakacji na Florydzie.
Wracając do samego komiksu. Jak wspominałem dzisiaj podczas festiwalowego spotkania, początkowo nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaki wydźwięk miało wydanie Wiecznej wojny w waszym kraju. Dopiero później dowiedziałem się, że było to jeden z pierwszych zachodnich komiksów opublikowanych w Polsce.
Podczas dzisiejszego spotkania wspomniał Pan, że od Wiecznej wojny woli jej kontynuację – Wieczną wolność, przede wszystkim ze względu na jej filozoficzny i quasi-teologiczny charakter.
Tak. Osobiście preferuję Wieczną wolność, właśnie ze względu na te aspekty, o których mówiłeś. To już całkowicie inna książka i inny komiks. W końcu Joe napisał tę powieść bodaj dwadzieścia lat po Wiecznej wojnie, bogatszy o nowe doświadczenia.
W takim razie mamy nieco odmienne zdanie. Ja z kolei wyżej stawiam część pierwszą. Podobnie zresztą jak większość osób, z którymi miałem okazję na ich temat porozmawiać.
Oczywiście jest to tylko moje odczucie. Rozumiem jednak, że ludzie wolą Wieczną wojnę. Ma ona więcej elementów, nazwijmy to, przygodowych…
Nawet nie o to chodzi. Tym, co w największym stopniu pociąga mnie w Wiecznej wojnie, jest to, że niemal każdy może się identyfikować z głównym bohaterem. Młody człowiek, który został powołany i rusza na wojnę, która go diametralnie odmieni. Tragiczne przeżycie. Do tego przesłanie jest w równym stopniu aktualne zarówno w czasach wojny wietnamskiej, kiedy powstała powieść, podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, jaka wybuchła w niedługim czasie po premierze komiksu, jak i w dobie ostatniego konfliktu w Iraku.
Pod tym względem się zgadzam. Historia rzeczywiście jest uniwersalna i z Mandellą łatwo się utożsamiać.
Pozostając w temacie przeżyć wojennych. Wspominał Pan dzisiaj, że współpraca z Haldemanem będzie kontynuowana. Planujecie stworzyć komiks oparty na jedynej jego książce, nie utrzymanej w konwencji science-fiction. Mowa tu o powieści 1968, opowiadającej o jego doświadczeniach z wojny wietnamskiej.
Tak. Planujemy stworzenie takiego komiksu. Jednak na pewno nie pojawi się on jutro, czy w innym bliskim terminie. Prawdopodobnie ukaże się ona dopiero za kilka lat. Na razie zajęty jestem innymi projektami.
Czy mógłby Pan powiedzieć, jak wygląda – czy raczej: jak będzie wyglądać – wasza współpraca? Jak rozumiem, pracujecie niezależnie – Pan w Belgi, on w USA, wymieniacie maile, on udziela rad…
Nie. Wymieniamy maile, jednak Joe nigdy nie wtrąca się do mojej pracy. Niczego mi nie narzuca. Od czasu do czasu przesyłam mu jakieś szkice bądź plansze, jednak zawsze wygląda to tak, że Joe odpisuje mi coś w stylu: „To właśnie tak, jak sobie wyobrażałem”.
Czyli Haldeman nigdy nie ingeruje w Pańską pracę?
Nie. Nigdy. Mam jego książkę i to dla mnie wystarcza. To jedyne czego potrzebuję.
Skoro 1968 to plany na odległą przyszłość, proszę powiedzieć mi coś o tych bliższych. Na festiwalu mówił Pan, że zaczyna pracę nad nową trylogią, która – podobnie jak Berlin – będzie przynależeć do gatunku określanego mianem „fikcji historycznej”. Przyznam szczerze, że zdziwiłem się, że nikt z obecnych na sali nie pociągnął tego wątku i nie zapytał o szczegóły projektu.
Mnie też to zdziwiło, ale stwierdziłem, że skoro nikt mnie o to nie zapytał, nie zacznę sam opowiadać o szczegółach (śmiech). Zresztą, przecież i ty byłeś na sali, więc sam mogłeś zadać to pytanie.
Ja? W zasadzie tak, ale pochłonęło mnie notowanie Pana wypowiedzi (śmiech). Skoro jednak teraz mam okazję zapytać, proszę opowiedzieć o szczegółach.
Obecnie pracuję nad pierwszą częścią, którą powinienem skończyć w czerwcu 2010 roku. Druga i trzecia część natomiast, ukaże się na rynku w 2011 roku. Akcja komiksu toczy się w latach 30. ubiegłego wieku w nazistowskich Niemczech. Jeżeli chodzi o fabułę, to jej punktem centralnym jest sponsoring przez ówczesne władze państwowe firm takich jak Mercedes czy spółkę Auto Union, w którą wchodziły m.in. Horch i Audi.
Sponsoring ten miał znaczenie propagandowe, ale chodziło w nim również o coś innego. Jak pewnie pamiętasz, w wyniku postanowień traktatu wersalskiego Niemcy nie mogły rozwijać technologii o potencjale militarnym. Nie mogły więc rozwijać swojego przemysłu zbrojeniowego, nie mogły też rozwijać lotnictwa. Ale w traktacie nie wspomniano nic o… samochodach wyścigowych. Naziści zainteresowali się więc ich rozwojem inwestując pieniądze w prace nad potężnymi silnikami czy aerodynamiką, które później można było wykorzystać w celach wojskowych, choćby właśnie w lotnictwie.
I tak na przykład Hitler polecił Ferdynandowi Porsche, który w tym czasie pracował jeszcze dla Mercedesa, stworzenie silnika o mocy 1000 koni mechanicznych. Zdziwiony konstruktor odpowiedział, że przecież obecnie najbardziej rozwinięte silniki samochodów rajdowych mają moc od 300 do 380 koni mechanicznych, a i tak niewiele osób jest w stanie nimi prowadzić, kiedy są na pełnych obrotach. Hitler natomiast odpowiedział coś w stylu: „Proszę się nie martwić, my już znajdziemy dla nich zastosowanie”.
Czy komiks będzie miał jednego jasno sprecyzowanego bohatera, czy też będzie to historia zbiorowa?
Komiks będzie posiadał kilku głównych bohaterów. Pojawi się w nim sporo historycznych postaci, jak choćby Rosemeyer czy Coracciola [niemieccy kierowcy rajdowi z okresu przed II wojną światową – D.G.]. Oczywiście kilku bohaterów będzie fikcyjnych. Fikcyjnych będzie też kilka wątków fabularnych, jak na przykład zaangażowanie w tę sprawę angielskich kierowców. Są to jednak konieczne dodatki do prawdziwej historii. W przeciwnym wypadku komiks mógłby być dla czytelników nudny. To znaczy, sama historia jest fascynująca, przynajmniej dla mnie, ale komiks rządzi się swoimi prawami i pewne rzeczy muszą zostać dodane, by go uatrakcyjnić.
Czy cała trylogia opowiadać będzie jedną historię, czy też wspólna będzie jedynie epoka, czy też ogólna tematyka, idea, a każdy album opowiadać będzie niezależną historię?
Nie. Będzie to jedna opowieść rozłożona na trzy albumy. W każdej kolejnej części historia będzie się rozwijać aż do punktu kulminacyjnego.
Skoro ten projekt zakończy Pan w 2011 roku, a prace nad 1968 ruszą za kilka lat, czy posiada Pan już jakieś plany na to, co robić w międzyczasie?
Nowe plany? Nie mam takich. To znaczy, mam ich dużo, tak że nie wiem, na co ostatecznie się zdecyduję.
Musi to być czasem kłopotliwe, mieć tak bujną wyobraźnię i generować dziesiątki pomysłów.
Kłopotliwe? Nie. Ale potrafi to być frustrujące, zwłaszcza kiedy chcesz coś zrobić, masz kilka pomysłów, ale brakuje ci na nie czasu. Komiks nie powstaje z dnia na dzień. To bardzo długa praca.
Pomimo tego, że komiks ma własną specyfikę, pod jednym względem nie różni się wiele od innych dziedzin sztuki. Jego autorzy – tak scenarzyści jak i rysownicy – często sięgają po dzieła spoza ich domeny. Najłatwiej wskazać na inspiracje w malarstwie, ale równie często twórcy komiksu wskazują na kino czy literaturę. Jakie są Pańskie inspiracje?
Inspiracje? Obecnie tylko opracowania historyczne, jak to ma miejsce podczas prac nad moim aktualnym projektem. Nie lubię czytać powieści, ponieważ chcę wymyślać swoje własne historie. Nie chcę powielać pomysłów innych, a kiedy czytam powieść, ona przecież posiada już swoją historię. A najgorsza sytuacja jaką można sobie wyobrazić pojawia się wtedy, kiedy przeczytam naprawdę dobrą książkę, z dobrą historią i mówię sobie: „Nie, przecież nie potrafiłbym zrobić jej lepiej” (śmiech). Z tego samego względu czytam już teraz mało komiksów. Moją ambicją jest bycie twórcą, a nie odtwórcą.
A co z filmem? Istnieje wielu artystów związanych z komiksem, których twórczość można wywieść z określonych nurtów filmowych. Weźmy na przykład Millera, który tworząc „Miasto grzechu” nawiązuje do kina noir, zarówno pod względem wizualnym jak i fabularnym. Również wspominany wcześniej Stan Sakai w „Usagim Yojimbo” nawiązuje nie tylko – jak często się wskazuje – do samego Akiry Kurosawy, ale do całego gatunku jidai-geki.
Cóż, muszę powiedzieć, że nie chodzę już do kina. Teraz każdy je tam popcorn, a podłoga klei się do butów. Do tego dzielą film na trzy części. A wiesz dlaczego? Żeby sprzedawać więcej popcornu!
W Belgii nadal macie przerwy podczas seansu? U nas nie ma ich już od dawna.
Tak? W takim razie uważajcie się na szczęśliwców. Ale naprawdę – macie ogromne szczęście! Tak więc, wracając do pytania, na pewno istnieją filmy, które wywarły na mnie wpływ i były dla mnie inspiracją. Ale raczej te starsze, nie nowsze. Jak mówiłem, nie oglądam ich zbyt wiele, a jeżeli tak, to raczej w telewizji.
Podczas naszej rozmowy poruszyliśmy już temat komiksu europejskiego i amerykańskiego. Wygląda na to, że został nam już tylko jeden znaczący rynek. Co z komiksem japońskim? Pytam również dlatego, iż podczas wczorajszego spotkania z fanami, krytycznie wypowiadał się o nim Grzegorz Rosiński. A Pan co o nich sądzi?
Manga? Zdarzy mi się czasem jakąś przeczytać. Kilka jest naprawdę niezłych. Uwielbiam „Akirę”.
Każdy uwielbia „Akirę” (śmiech).
To fakt (śmiech). Ogólnie jednak nie przepadam za komiksem japońskim. W mandze nie podoba mi się to, że komiksy są tak rozwlekłe. Mają po 500 czy 600 stron, podczas których tak naprawdę niewiele się dzieje. Do tego są w wysokim stopniu zestandaryzowane, wszystko wygląda w nich tak samo, historie i postaci są niezwykle do siebie podobne. Prawie zawsze są tam jacyś ludzie, zwykle zresztą dzieci, które dysponują supermocami. To przecież niedorzeczne.
Rosiński stwierdził, że nie podoba mu próba przeniesienia japońskiego stylu czytania komiksów, od strony prawej do lewej. Stwierdził, że może to mieć poważny wpływ na wychowane na mandze dzieci, które w przyszłości nie będą potrafiły przeczytać klasycznej powieści. Spostrzeżenie to ciekawe, ale w mojej opinii zbyt przesadzone.
Tak, ale myślę, że Grzegorz świadomie przerysował, aby uwypuklić pewien problem. Zresztą, manga nie jest dla ludzi z naszego pokolenia, mojego i Grzegorza. Nawet nie dla twojego, chyba, że miałeś z nią dużą styczność i zdążyłeś przywyknąć. Myślę, że u nas skierowana jest ona dla młodszych, którzy będą chłonąć ją od początku i się do tego przyzwyczają.
Dziękuję bardzo za rozmowę. Życzę powodzenia w pracach nad nową trylogią i mam nadzieję, że już wkrótce będziemy mieli okazję zobaczyć się w Łodzi ponownie.
Ja również dziękuję. Również mam taką nadzieję. Jak mówiłem, lubię przyjeżdżać do Polski.
Po zakończeniu właściwego wywiadu dalszą podróż spędziliśmy na luźnej rozmowie, z której mogłem dowiedzieć się między innymi tego, że chociaż móc oglądać Michaela Caine’a to prawdziwa przyjemność, artyście nie przypadło do gustu zakończenie filmu Batman: Początek. Przy okazji zdążyliśmy wyrzucić z siebie cała litanię skarg i zażaleń pod adresem Polskich Kolei Państwowych. Ale to – jak powiadają – jest już materiał na całkiem inną historię.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach (nieistniejącego już) portalu Netbird.pl.
Tekst pochodzi z 2009 roku.